WKW PTTK

BIEBRZA PTASIA REPUBLIKA

BIEBRZA PTASIA REPUBLIKA - Kajakiem po Biebrzy

Ilekroć myślimy - rzeka nizinna, powinniśmy myśleć - Biebrza.

Nie ma w Polsce drugiej rzeki o tak niewielkim i zarazem tak wyrównanym spadku, rzeki, której żaden odcinek nie ma charakteru przełomowego czy też górskiego. Zaledwie kilometr poniżej źródeł zaczyna meandrować i aż do ujścia tworzy meandry coraz to bardziej zakręcone i zawzięte. Kajakiem można płynąć nią od mostu w Kolonii Holaki. Szerokość koryta jest tu taka, że zawrócić można tylko w niektórych miejscach, liczyć się też trzeba z zatorami ze strzałek, grążeli a nawet trzciny cały nurt przerastającej, ale jeśli chce się poznać cały bieg tej niezwykłej rzeki, dowiedzieć się, jak staje się coraz zasobniejsza w wodę, jak zmienia się wokół niej krajobraz i jak jej dolina staje się coraz bardziej obszerna, wodować się należy właśnie tu. Tylko wówczas pozna się wszystkie trzy baseny - trzy rozległe kotliny składające się na dolinę Biebrzy, rozdzielone zwężeniami poniżej Sztabina i w Osowcu. Tylko wówczas zobaczy się miejsce, w którym zarośnięta bagienna rzeczka staje się rzeką - ujście Sidry.

Nie każdemu jest jednak dane zakochać się w Biebrzy. Kto widział ją latem, ten pamięta monotonny obraz trzcin. Tylko ich zwarty mur, nad wiosło wysoki widać i niewiele ponad nim. Czasem jedynie słońce rozbłyśnie na dachu kościelnej wieży, czasem ciemniejszą zielenią zaokrągli się na tle nieba czubek korony odległego drzewa. Zieleń uspokaja wówczas jak mantra, jak miarowo powtarzana modlitwa, jak wiosłowanie, rytmiczne powtarzanie sekwencji tych samych ruchów. Kto szuka na kajakach adrenaliny, ten jej na Biebrzy nie znajdzie. Wielu, co było tu latem, nigdy już nie wróci. Zapamiętają jedno - ale było nudno. No i te komary jak czołgi...

Wiosną jednak odsłaniają się krajobrazy. Woda wypełnia biebrzańskie baseny po odległe podnóża skłonów dolinnych. Powietrze drży rechotem i kumkaniem, cichnącym to znów narastającym, nad które wybijają się arie głosów ptasich. Ptaki zlatują się zaraz po ustąpieniu lodów, jakby zwabione z dalekich krajów pojawiającym się pożywieniem, zarówno tym zielonym, wegetariańskim, jak i tym pełzającym, podfruwającym, skaczącym, pływającym. Przez te dni, nim wody nie opadną a świeża trzcina nie wybuja słońcu naprzeciw, widać rzesze mieszkańców rzecznej doliny, jak przelatują, nawiązują kontakty, odprawiają gody. A potem, na początku lata, tylko głosy z mokradeł o poranku przypominają ludziom o tym, że znajdują się na terenie ptasiej republiki.

Przyjechać na Biebrzę w czasie takiego prawdziwego wiosennego potopu - to się Prezesowi, Mastalowi - amatorowi przyrody a także siostrom Sisters, które majowy spływ (możemy co roku na Biebrzę jeździć!) zauroczył, marzyło.

Twierdza Osowiec

Mariusz jest człowiekiem ciekawym świata. Jeśli się już gdzieś wybierze, to stara się obejrzeć wszystko, co tylko zdoła. Najlepiej z przewodnikiem lub inną osobą, która posiada odpowiednią wiedzę i zechce się nią podzielić. Nie było więc zbytnim zaskoczeniem, gdy kilkanaście dni przed wyjazdem zapytał się mnie, czy znajdziemy czas na zwiedzenie twierdzy Osowiec. Jeśli tak, to on się postara wejście załatwić.

- Masz zielone światełko – odpowiedziałem mu. Byłem już w Osowcu parę razy, ale w twierdzy nigdy, bo to teren wojskowy i wstęp jest możliwy tylko po wcześniejszym zgłoszeniu i do tego z przewodnikiem.

Tego samego dnia Mariusz odtrąbił sukces.

Pierwszym punktem imprezy stała się zatem twierdza Osowiec. Zbudowana przez Rosjan w latach 1882 - 1892 w celu obrony jedynej w okolicy przeprawy przez bagna biebrzańskie, w miejscu, w którym dolina rzeki zwęża się do szerokości 2 kilometrów, składała się z czterech fortów. Nigdy nie została zdobyta, choć Niemcy szturmowali ja trzykrotnie w czasie I wojny światowej, ostrzeliwując przy tym działami typu „Gruba Berta” (pocisk ważył 998 kg) i wypuszczając gazy bojowe. Dwa z jej fortów do dziś użytkuje wojsko, dwa pozostałe są zrujnowane i opanowuje je dzika przyroda.

Zwiedzaliśmy najrozleglejszy ze wszystkich Fort Centralny. Od kilku lat oprowadzają po nim turystów członkowie Osowieckiego Towarzystwa Fortyfikacyjnego. Jednym z nich jest Mirek Worona, poeta i erudyta, społecznik i rekonstruktor dawnej wojskowości. To właśnie on twierdzę nam pokazał. Widzieliśmy niewielkie muzeum forteczne, dotknęliśmy cegieł, na których bagnetami wartujący tu żołnierze ryli cyrylicą swoje imiona, przeszliśmy po wałach i dziedzińcach, kwitły na nich delikatne kokorycze, wstąpiliśmy do sklepionych potern, kazamat i kaponier, po których błąka się Czarna Dama, zrodzona ponad sto lat temu ze śmiercionośnego chloru. Wyposażenie twierdzy niemal nie zachowało się, ale mimo to było ciekawie. To zasługa przewodnika, świetnego gawędziarza. Bez niego byśmy pewnie tylko co nieco zmokli, bo siąpiło.

Pierwsze czajki, pierwsze bataliony

Po oglądaniu twierdzy i obiedzie przepłynęliśmy z Goniądza do Osowca. Niedługi to odcinek, ale czasu też nie zostało wiele do zmroku. Przed Goniądzem właśnie przed dwudziestu z górką laty po raz pierwszy ujrzałem Biebrzę. Płynęliśmy wówczas z Kanału Woźnawiejskiego i Ełku i na łące pod miasteczkiem biwakowaliśmy. Gzy i komary były tak uciążliwe, że gdy nadeszła ich złota godzina, wieczór, pora największej aktywności, to siedzieliśmy pod namiotami, patrząc na siebie poprzez moskitiery, a wodę rozmowną posyłaliśmy sobie turlając butelkę po ziemi. Teraz o gzach nie było mowy. To zaleta spływów wczesną wiosną – owady się jeszcze po zimie nie przebudziły. Było zimno, wietrznie, chmury przewalały się niebem potężne. Tęcza wyrosła ogromna ponad doliną. Wreszcie dopadł nas deszcz z gradem.

Ale dostaliśmy to, czego oczekiwaliśmy. Dolina była doszczętnie zalana, widzieliśmy pierwsze bataliony, a czajki, krzycząc piskliwie, śmigały nad kajakami pokręconym lotem, złożonym z ciągłych uników i zwrotów, zwrot, zwrot, góra, dół, góra, szalone!

Nauczyłam się chodzić na rękach!

Słonecznie, choć chłodno – piękna taka pogoda!

Dzień drugi, z Osowca do Brzostowa, spływ rzeką coraz szerzej rozlaną, wypełniającą starorzecza, wreszcie zalewającą całą dolinę i zamieniającą trawy w podwodne rośliny. Pod koniec często płynęliśmy po prostu po łące, bo nader łatwo było stracić z oczu koryto.

Sporo było ptactwa, choć nie tyle, co pierwszego maja. Tak ocenił Mastal. Wtedy było ponadto wiele drobnicy, potrzosów, pliszek, trzcinniczków. Trzciny grały jednak donośnie. Co i rusz ktoś się pojawiał. Tu dubelt, tam biegus stąpające pośród sterczącej z wody trawy. Na starorzeczu za rzadkim szpalerem trzciny łabędzie… zaraz, z żółtymi dziobami?! To przecież dwa łabędzie krzykliwe, podróżnicy do Skandynawii! Łyska zniknęła za zakrętem, gęsi stadami podrywały się z głośnym gęganiem. Na śnieżnym tle cumulusa białe czaple. A tam kto to się ukrył? To gęgawa na gnieździe, głowę położyła na płask i udała, że jej nie ma.

- No i batalioni, batalioni! – wykrzykiwał z entuzjazmem Mastal.

Pod wieczór Zosia, lat dziesięć, zdała mamie taką telefoniczną relację:
- Było fajnie. Nauczyłam się chodzić na rękach.

Zdarzyło się to na Białym Grądzie, w czasie postoju. Latem do wyniosłości, na której są widokowa drewniana wieża i pole biwakowe, prowadzi od rzeki zatoczka starorzecza pokryta zwartym dywanem okrągłych liści grążeli, nasadzanym żółtymi klejnotami kwiatów. Teraz Biały Grąd był odciętą od lądu zieloną wysepką. Latem tylko rankami rozbrzmiewają tu ptasie i żabie głosy. Teraz wystarczyło zamilknąć, by je słyszeć.

Wieczorem zarządziłem spotkanie inauguracyjne.
- Zainaugurowaliśmy spotkania kajakowe w Zajkach – oznajmiłem – oraz czterdziestolecie mojego pływania, w którym Nika, nasza gospodyni odegrała niebagatelna rolę.

Nika, zanim wyszła za mąż i zaczęła prowadzić agroturystykę w Zajkach, przez dobre dziesięć lat z nami pływała i rodzice kupili jej nawet w prezencie wiosło, bo wydawało się, że będzie pływała zawsze. Ale sowy nie zawsze są tym, czym się wydają.

Rzeka to czy jezioro?

Dolna część doliny Biebrzy przy jej połączeniu z Narwią to miejsce, w którym wody rozlewają się najszerzej. Patrząc na nią z wieży widokowej w Burzynie ma się wrażenie, że widzi się świat taki, jaki istniał przed wiekami, zanim człowiek do ukształtowania krajobrazu dołożył swoje trzy grosze, jakże czasem znaczące i destrukcyjne. Jakże wrażenie to jest złudne! Dolina Biebrzy w tym miejscu, choć wydaje się tak naturalna, to wygląda tak, jak wygląda, w znacznym stopniu dzięki ludzkiej ingerencji. Jej płaską równinę pokrywają łąki, koszone intensywnie już w XVI stuleciu. Dziś rolnikom płaci się za ich utrzymywanie, za tradycyjne gospodarowanie, gdyż bez tej zapłaty nie byłoby to już finansowo opłacalne. Gdyby łąki zarosły wikliną, zniknęłoby wiele charakterystycznych gatunków roślin, a bataliony, które są symbolem Biebrzańskiego Parku Narodowego, nie miałyby placu do odbywania swoich toków. Krajobraz biebrzański zawdzięczamy zatem ludzkiej kreacji.

Spłynęliśmy z Brzostowa do Wizny szeroko rozlaną rzeką, jeziorem bardziej niż rzeką, a pomagał nam w tym wiatr z północy. Jedynie kępy trzcinowisk i czupryny wierzbiny wystając ponad lustro wody przypominały, że ten wysoki stan wody jest zjawiskiem tymczasowym. Prawy brzeg rzeki jest w tym fragmencie dość gęsto zaludniony, mija się kilka wiosek. W jednej z nich, w Sieburczynie, kończyliśmy kiedyś spływ z Niką, naszą obecna gospodynią. Do przeprawiania się na drugi brzeg służą ludności niewielkie promy. Nie były czynne ani potrzebne. Drugi brzeg nie istniał, zatopiony. Kołysały się na falach daleko od lądu, czekając, aż opadną wody.

Skończyliśmy spływ w Wiźnie, przy moście przerzuconym tu już nad Narwią. Na gnieździe przy pobliskim barze para bocianów odprawiała gody. Z czułością ocierały się dziobami, wreszcie on na nią wskoczył, wymachując skrzydłami dla równowagi. Pewnie będą z tego małe bocianiątka!

Sondowanie bagien od lądu

Po południu kilkakroć zapuściliśmy sondę w bagna od strony lądu. Odkąd zapuściłem się kiedyś z Kopytkowa szlakiem żółtym w stronę Czerwonego Bagna, wiedziałem, że ten sposób poznawania błot biebrzańskich także może być ekscytujący. Przeszliśmy dwie ścieżki dydaktyczne: Barwik i Długą Lukę. Z wieży na wzniesieniu niedaleko rzeczki Kosódki obejrzeliśmy rozległą panoramę doliny Biebrzy. Rzeka gdzieś tam w oddali lśniła od słońca, a pośród pustaci wypatrzony został nawet łoś, bez lornetki – tylko przemieszczający się punkt. Zetknęliśmy się tête-à-tête z bekasem kszykiem, ściślej najpierw go usłyszeliśmy, nim nagle nad nasze głowy wypadł. Przy złocących się w zachodzącym słońcu turzycowiskach Długiej Luki spotkaliśmy Tomasza Kłosowskiego, znanego z mediów miłośnika i fotografa przyrody. Zaczął nam ciekawie o zwierzętach opowiadać, Kasia chętnie przepytywałaby go dłużej, ale trzeba było wracać. Najważniejsze jednak, że widzieliśmy łosia. Grażyna wypatrzyła go w olsie przy Carskiej Drodze, Wiesiu zahamował, samochód cofnął i długą chwilę na siebie patrzeliśmy. Sporo oczu ludzkich versus para łosich.

Carska Droga to długi i prosty trakt łączący Górę Strękową z Osowcem, na którym obowiązuje ograniczenie prędkości z uwagi na możliwość zderzenia z łosiem. Przekonaliśmy się, że nie jest to li tylko wabik na turystów.

Wieczorem Mariusz przy wsparciu Niki zorganizował urodziny. Były ciasta i wędzone ryby, przywiezione przez jubilata z domu, były inne atrakcje. W wesołości dobiegał końca nasz spływ na Biebrzy.

Jesteśmy już biebrznięci

Rozstawaliśmy się z Biebrzą na Górze Strękowej. Spod ruin bunkra kapitana Raginisa, który zginął w tym miejscu w 1939 roku w czasie bitwy pod Wizną, roztacza się widok na doliny dwóch rzek. Gdzieś tam, wśród rozlewisk było ujście Biebrzy do Narwi, nie do rozpoznania w mozaice wody, drzew, krzewów i świeżo zazielenionych wyniesień.

Byliśmy parę dni za późno, by obejrzeć gęsi zbożowe na przelotach i parę za wcześnie, by napotkać tokujące bataliony. Co najmniej dwakroć zatem jeszcze wypadałoby tu powrócić. Z kolei penetrując bagna zimą najłatwiej można natknąć się na łosia. Ponadto jeszcze warto popłynąć Biebrzą jesienią, gdy doliną spacerują się mgły, warto w czerwcu, w porze kwitnienia. Warto to zrobić jeszcze wiele razy.

Pewnie jesteśmy już biebrznięci.

Informacje praktyczne:

Spływ zorganizował Włocławski Klub Wodniaków PTTK.
Termin spływu: 5 - 9 kwietnia 2017.

Krótki kilometraż pokonanego odcinka:
58,0
Goniądz, most drogowy, przed nim u stóp skarpy, na której wznosi się miasteczko, gospoda położona nad samą wodą, z porcikiem dla kajakarzy
51,0
Osowiec, most; na lewym brzegu główna część twierdzy Osowiec i siedziba Biebrzańskiego Parku Narodowego
37,2
Biały Grąd, pole biwakowe
14,5
Brzostowo, wieś
8,3
Burzyn, wieś
2,6
Sieburczyn, prom
0,0
Ruś, ujście Biebrzy do Narwi; skończyć spływ można przy moście w Wiźnie, 2,4 km w dół Narwi

Opis szlaku można znaleźć na naszej stronie w zakładce SZLAKI

Organizując spływ dolnym odcinkiem Biebrzy wczesną wiosną warto założyć bazę w jednym z gospodarstw agroturystycznych, najlepiej w Brzostowie.

Kajaki można wypożyczyć np. w Wiźnie – Port, tel.  607 987 050.

Należy pamiętać, że Biebrza niemal na całej długości biegnie przez teren Biebrzańskiego Parku Narodowego i trzeba wykupić bilety wstępu do Parku. Na przepłynięcie najcenniejszego przyrodniczo odcinka z Osowca do Brzostowa w okresie od 1 stycznia do 30 czerwca należy też uzyskać wcześniejszą zgodę Dyrektora Parku Narodowego, gdyż jednego dnia trasę tą może pokonać tylko 20 osób.

Niedogodności, z którymi należy się liczyć zwłaszcza latem to duża ilość gryzących owadów i odkryte przestrzenie, na których nie ma co liczyć na osłonę przed słońcem (trzeba zabrać kapelusz, koszule z długimi rękawami i kremy). Warto zabrać wysokie kalosze, zwłaszcza jeśli się chce wstąpić na prowadzące przez bagna szlaki i ścieżki dydaktyczne.

Osoby chcące zwiedzić twierdze Osowiec muszą posiadać dowód osobisty – trzeba go okazać na portierni.

Autor: Tomasz Andrzej Krajewski