WKW PTTK

VII Międzynarodowy Spływ Kajakowy Bug 2009

Nadbużańskie Spotkania na Kresach

51 kajaków, 20 ukraińskich. bazy Czerwonograd, Sokal, Włodzimierz Wołyński,

Trasa spływu

Bug: Dobrotwor, Czerwonograd, Sokal, Piaseczno;

Rata: Mosty Wielkie, Czerwonograd,

Sołokija: Bełz, Czerwonograd;

Ługa: Sielec Włodzimierz wołyński

Długość spływu: około 130 km

Włocławska grupa liczyła 7 osób, obsada 4 kajaków, w tym jedna jedynka. 3 dziewczyny, 4 chłopków.

Dzień 1. Dojazd i zbiórka uczestników przed szkołą w Strzyżowie

Dojechaliśmy za wcześnie. Mając na uwadze stan polskich dróg, korki i remonty, w obawie, że się spóźnimy na zbiórkę, wyjechaliśmy w nocy. Na miejscu byliśmy o kilka godzin za wcześnie! Przeczekaliśmy pod winoroślą popijając miejscowy ciemny napój i zaprzyjaźniając się z powoli zbierającymi się spływowiczami.

Wreszcie dojechał długo oczekiwany autokar, pełen podekscytowanych ludzi. Kolumną ruszyliśmy na unijno ukraińskie przejście graniczne w Zosinie. Głębokie ukłony dla organizatorów za sprawność - niełatwo przetransportować przez wschodnią granicę 10 pojazdów (4 samochody z przyczepami po 12 kajaków, kajaki na dachach osobówek, kuchnia, autokar pełen ludzi) w czasie około godziny.

Fakt znalezienia się na ukraińskiej ziemi dał się odczuć natychmiast koszmarnym trzęsieniem samochodu i zmniejszeniem prędkości jazdy do czterdziestki. Ukraińcy nie potrzebują ograniczeń prędkości ani patroli policyjnych z suszarkami. Tam się po prostu nie da szybciej jeździć.

Po około 80 km jazdy dojechaliśmy do bazy w Czerwonogradzie - miasto górnicze w obwodzie lwowskim, położone u ujścia Sołokiji do Bugu. Do 17 września 1939 województwo lwowskie. Do 1951 miejscowość była siedzibą polskiej gminy Krystynopol. Dawna rezydencja magnaterii polskiej.

W Krystynopolu znajdował się piękny zespół pałacowy, który był jedną z najwspanialszych rezydencji magnackich. W XIX w. podniszczony pałac często zmieniał właścicieli, a od czasów I wojny światowej był już właściwie nie zamieszkały. Obecnie w pałacu mieści się niewielkie muzeum regionalne. Miejsce dawnego barokowego ogrodu zajmuje stadion piłkarski. Mieści się tu również kościół bernardynów (XVIII w.) oraz kościół bazylianów (XVIII w.)

W okresie międzywojennym Krystynopol znajdował się w granicach Polski. 15 lutego 1951 roku został wraz z Sokalszczyźną przekazany ZSRR na mocy umowy międzypaństwowej. W zamian za Sokalszczyźnę Polska otrzymała 3 czerwca 1951 roku Ustrzyki Dolne i ziemie w Bieszczadach.

Nieoficjalnym powodem "wymiany" były złoża węgla kamiennego na Sokalszczyźnie za co przekazano Polsce tereny o ubogich glebach i z wyeksploatowanymi złożami ropy.

Zainstalowano nas na terenie szkoły dla sierot w samym centrum dużego miasta. Na trawnikach szkolnych migiem powstało kolorowe miasteczko namiotowe. Ożywiliśmy na chwilę ponurość tego miejsca - budynek szkoły wyglądał nieszczęśliwie i przygnębiająco.

Mieszkając za ogrodzeniem, czuliśmy się trochę jak w zoo, tylko nie od tej strony co zwykle. Wzbudzaliśmy ogromne zainteresowanie znudzonych czerwonogradzkich górników i ich rodzin, siadających na ławkach w parku, wzmacniających się otwarcie zawartością małych plastikowych kubeczków i oglądających nasze codzienne życie, łącznie z zawartością talerzy.

"Nasi" Ukraińcy powitali nas ogłuszającą muzyką dyskotekową, która dzięki burzy, ku uldze większości, została zastąpiona ludową muzyką ukraińską na żywo.

To był przedsmak Śpiewów, Tańców i Gościny na spływie kajakowym "Nadbużańskie spotkania na kresach".

Dzień 2. Rzeka Bug od Dobrotwora do Czerwonogradu

Przyjechaliśmy pokajakować! Zapakowaliśmy więc kawalkadę kajakami, wiosłami, kamizelkami i po przestrogach i błogosławieństwach Dwóch Najważniejszych, komandorów Leszka Flagi i Aleksandra Korkiszko, zostaliśmy zawiezieni nad Bug.

Upał nieziemski, żar się z nieba lał, a odprawa 51 kajaków trwała dość długo. Rzeka chłodna, czysta, o lekkim ochrowym kolorze, zacieniona łozinami i wierzbami dała nam odetchnąć.

Bug to jedna z najpiękniejszych, najdzikszych i jakby zapomnianych rzek europejskich. Niegdyś, w dawnej Rzeczpospolitej po Wiśle i Dniestrze jedna z największych i ważniejszych rzek, wzdłuż jej brzegów kwitły handel, rozwijały się miasta, budowano spichlerze i magazyny, powstawały przystanie i porty rzeczne.

Od zarania dziejów przyjmowano, że Bug uchodzi do Wisły. Gdyby jednak ściśle stosować reguły geograficzne, gdyby za dopływ uznawać rzekę, która do momentu połączenia z inną ma mniejszą długość, to Wisła okazałaby się dopływem Bugu (długość Bugu i Bugo-Narwi powyżej połączenia z Wisłą jest większa). Niemniej jednak przeważa większy przepływ w Wiśle i to ona uchodzi do Bałtyku.

W dzisiejszych czasach zarówno rzeka jak i dolina Bugu należą do najmniej przekształconych działalnością człowieka w Europie. Wynika to przede wszystkim z jej niedostępności na całym odcinku granicznym jak i z położenia na obszarach dotychczas słabo zurbanizowanych.

W całym około 700 kilometrowym biegu dostrzeżono niezwykłe walory przyrodnicze, krajoznawcze oraz historyczne. Trzy państwa dla których Bug jest rzeką graniczną dokładają starań dla ochrony bogactwa przyrodniczego przez tworzenie parków krajobrazowych rezerwatów i ostoi przyrody.

23 kilometrowy etap prowadził dość krętymi, lecz szerokimi zakolami wśród niewysokich skarp i łąk. Pozwalane przez bobry drzewa, tworzące niewielkie zatory, nisko zwisające łoziny, dość wartki nurt urozmaiciły nam ten łatwy i przyjemny odcinek rzeki. Jedyną uciążliwość stanowiły mało dostępne, błotniste brzegi, które uniemożliwiały kąpiel nam, lecz nie przeszkadzały absolutnie stadom krów, kóz i gęsi, chłodzących się w rzece. No i konie. Stadka, stada, pojedyncze sztuki. Całe mnóstwo tych pięknych zwierząt nadal pracujących dla ludzi.

Przyjemny spływ, przyjemny etap, korzystaliśmy z pięknego dnia i... zaprzyjaźniliśmy się z tzw. czerwoną latarnią, czyli pilotem zamykającym spływ. Tak już zostało i to nie tylko ze względu na niewątpliwe walory załogi czerwonej latarni.

Członkowie Włocławskiego Klubu Wodniaków nie należą do tzw. ścigantów, po zejściu z wody spędzających resztę upalnego dnia smażąc się na biwaku. Wolimy korzystać ze spokoju i chłodu rzeki, odkładając wiosło tak często jak tego wymaga bobrza praca, pływające zaskrońce, niezliczone stada bocianów czy "blokowisko" jaskółek brzegówek na piaszczystej skarpie.

Celem etapu był Czerwonograd. Przywitał nas rozległymi rozlewiskami, powstałymi po zalaniu wodami Bugu pokopalnianych wyrobisk, i burzowymi chmurami zbliżającymi się w znacznym tempie - pozostawanie za czerwoną latarnią ma też swoje gorsze strony...

Burza była, a jakże, ale już na biwaku i po obiedzie. Trwała do rana.

Dzień 3. Rzeka Sołokija, od Bełza do Czerwonogradu

"Dotrzęsiono" nas do Bełza. Do stanu dróg zaczęliśmy się przyzwyczajać. Te polskie naprawdę są świetne! Ale za to bardzo zatłoczone.

Chlebem i solą przywitał nas burmistrz Bełza i para ślicznych dziewczyn w bogato haftowanych strojach ludowych. Ciekawiło nas, skąd w takim malutkim, cichym miasteczku duży, odmalowany (!) ratusz, muzeum i... nowoczesny hotel. Wyjaśniła nam to kustoszka muzeum. To, że mówiła po ukraińsku nie sprawiało już kłopotów. Po kilku dniach łatwo już się porozumieć, należy jednak uważać z używaniem języka rosyjskiego. Zachodni Ukraińcy tego nie lubią.

Bełz to niewielkie miasto, odległe zaledwie trzy kilometry od granicy z Polską. Kiedyś stolica Księstwa Bełskiego. Liczy dziś niecałe 2,5 tysiąca mieszkańców. Jest to miasto o ponad tysiącletniej historii, liczące już w XVII wieku ponad cztery tysiące mieszkańców. Wyznawcy judaizmu osiedlali się w nim, już w końcu X wieku, pierwsi byli zajmujący się handlem karaimi. Od XIX wieku Bełz stał się jednym z najważniejszych ośrodków chasydyzmu w Galicji. Przed II Wojną Światową w Bełzie mieszkało około czterech tysięcy osób, z czego ponad połowę stanowili Żydzi. W 1942 roku prawie cała ich społeczność została wywieziona przez hitlerowców do obozu zagłady. Wielka Synagoga, pałac rabinów i szkoła chasydzka zostały zniszczone. Jedynym ocalałym z kilku znajdujących się niegdyś w Bełzie żydowskich domów modlitwy jest bożnica z 1909 r i cmentarz żydowski z XVIII w. Hotel, który widzieliśmy zbudowali przyjeżdżający do Bełza z całego świata chasydzi.

Niewiele lepiej historia obeszła się z zabytkami pozostałymi po polskich i ukraińskich mieszkańcach Bełza. Istniał kościół i klasztor Dominikanów (XVII, XVIII w.) pozostały ruiny, w których nie da się rozpoznać zarysów budynków. Istnieje drewniana cerkiew pw. Zesłania Ducha Świętego w stanie jako takim i kościół grekokatolicki pw. św. Mikołaja, obok którego widać ruiny zabudowań klasztoru sióstr Dominikanek. Kościół jakoś stoi, nawet podobno w renowacji, a klasztor... ruina. Są sposoby aby zabezpieczyć ruinę, żeby bardziej nie niszczała, tylko nie ma komu i nie ma za co.

Jak się przekonaliśmy w dalszej części naszego pobytu na kresach, to co widzieliśmy w Bełzie powinno było zadowolić nasze turystyczno historyczne wymagania.

Na miejskim rynku znów grupki zebrane na ławkach popijające "orzeźwiające" napoje z plastikowych kubeczków i przyglądające się nam nieukrywanym zaciekawieniem. My za najbardziej orzeźwiający z napojów uznaliśmy zimny kwas chlebowy...

Z mieszanymi uczuciami opuściliśmy ospały i wyludniony Bełz żeby odpocząć na wodzie. Mieliśmy do przepłynięcia niewiele, bo 20 km Sołokiją.

"Znów toczy się świat" śpiewała Magda Umer interpretując starą żydowską piosenkę Mien szetełe Bełz (Moje Miasteczko Bełz). Jakby trzymając się nostalgicznej atmosfery dnia rzeka była spokojna, leniwa, płynęła w spokojnych płaskich i rozległych łąkach. Nie pozwoliły nam usnąć coraz ciaśniejsze meandry i stada gęsi, kaczek i innego drobiu robiącego olbrzymi rejwach w spotkaniu z kajakami. Dawało się słyszeć głosy na temat czerniny... a może się przesłyszało...

Dzień 4. Rzeka Rata, od Wielkich Mostów do Czerwonogradu.

Znów powitanie. I to jakie!

Tym razem chlebem i solą witał nas kapłan na mszy w cerkwi w Wielkich Mostach. Po błogosławieństwie i poświęceniu uczestników spływu, zakończeniu mszy, pop przyprowadził wszystkich obecnych parafian na linowy mostek nad rzeką Ratą.Tam już czekała pozostała ludność Wielkich Mostów, zwabiona muzyką i śpiewami.

Festyn. Radość, coś się dzieje w mieście. Niegdyś tętniącym życiem mieście, powstałym w XV w, dawnej siedzibie starostwa, gdzie w okresie międzywojennym znajdowała się szkoła podoficerska Policji Państwowej. Dla nas był to dość smutny widok, podupadłe świątynie trzech wyznań, zrujnowane kamienice, dziurawa droga główna, targ, na który zajeżdżały konne wozy i mnóstwo wałęsających się dość spasionych bezdomnych psów i kotów.

Jednak rzeka nas absolutnie nie rozczarowała. Jak się później okazało najpiękniejsza z tych, którymi płynęliśmy. Może i niewielka i na pierwszy rzut oka spokojna, ale dla mało obeznanych z wiosłem okazała się... w zasadzie przyjemna - niespodziewana kąpiel w takim upale to zaskoczenie ale i ulga.

Wartki na całej długości etapu nurt, wymagający zwinności pomiędzy gałęziami, zwalonymi drzewami i przęsłami mostków momentami zamieniał się w długie bystrza przypominające górską rzekę. Choć piękne, bystrza były sprawdzianem. Na zakolu naliczyliśmy 12 wywróconych kajaków. Jakieś takie były te wywrotki jednonarodowe, zbieraliśmy z wody tylko ukraińskie kajaki i ich zawartość, co przyczyniło się do życzliwego i wesołego zacieśnienia przyjacielskich więzi międzynarodowych.

Dzień 5. Rzeka Bug od Czerwonogradu do Sokala - przeprowadzka

Po raz pierwszy od czterech dni byliśmy zmuszeni złożyć biwak. Ale lenistwo! Na biwaku kajakowym się nie widuje elektrycznego czajnika i światła. Rozpusta a nie turystyka. Ale wygodna rozpusta...

Spakowani, odwiezieni nad Bug, wsiedliśmy do kajaków, upominani przez komandorów, żeby aby za szybko nie płynąć, żeby nie być przed czasem. Etap krótki (18 km), a na nas czekają o umówionej godzinie w Sokalu. Nie wiedzieliśmy kto i po co, (pewnie chleb i sól), ale żeby się nie spieszyć nawet nie trzeba było mówić. Byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni z czerwoną latarnią.

Rzeka spokojna, szeroka, w zasadzie trochę nudno. Zapoczątkowaliśmy zwyczaj przesiadania się między kajakami, tak dla urozmaicenia. Kąpiel w rzece, świetna do tej pory rozrywka raczej odpadła. Tuż za Czerwonogradem do rzeki duuużą rurą wpadało to, co u nas zwykło spędzać dobrych kilka dni w oczyszczalni.

Nudnawy odcinek. Sennie, gorąco. Po lewej pola, po prawej pola. Sianokosy. nuuuda.

Osobówka zaprzęgnięta do furki z sianem, kościół p.w. Matki Boskiej Pocieszenia i klasztor oo. Bernardynów po lewej

Inicjatorem powołania placówki był bp chełmski Stanisław Gomoliński (1591-1600). Na wysepce na Bugu wśród bagien obok miasta Sokala znajdował się drewniany kościółek z obrazem Matki Boskiej Pocieszenia, uważany za łaskami słynący. Obraz miał być kopią Matki Boskiej Częstochowskiej. Aby zapewnić opiekę kościółkowi i wiernym,. bp chełmski Jerzy Zamojski poświęcił kamień węgielny pod budowę nowego kościoła, mającego zapewnić schronienie dotychczasowej kaplicy z cudownym obrazem. Wśród dobrodziejów nowej placówki znaleźli się: król Zygmunt III, Jan Zamojski, Mikołaj Zebrzydowski, Stanisław Żółkiewski, a rodziny Daniłłowiczów i Sobieskich stały się na całe lata opiekunami miejsca. W czasie działań II wojny klasztor nie ucierpiał wiele, stał się natomiast miejscem schronienia dla setek uciekinierów z różnych stron Polski.

W 1951 r. zapadła decyzja zmiany granicy państwowej na tym terenie. Klasztor w Sokalu został opuszczony w październiku 1951 r., a wyposażenie kościoła i zakrystii zostało przewiezione do klasztoru w Leżajsku. Kościół i klasztor pozostały w nienaruszonym stanie i zostały przez władze sowieckie "zaadaptowane dla celów państwowych"... Klasztor został przeznaczony do kazamaty.

Pod klasz... kazamatami, na wybetonowanym lewym brzegu Bugu mieszkańcy Sokala piorą dywany.

My zaparkowaliśmy na prawym brzegu, gdzie już mnóstwo ludzi w wiosłami w dłoniach zmierza do miasta. Prowadziła nas orkiestra dęta. Doprowadziła nas na dziedziniec szkoły sportowej w Sokalu i dalej do stołówki.

Taaa, chleb i sól...

...Obiad dwudaniowy!!! (oczywiście barszcz ukraiński), mnóstwo zakąsek, pierożków, jajeczek, warzywek, powalające ogórki (przepis wyrwany kucharce siłą) i wódki ile dusza zapragnie.

Do tego, lub obok tego śpiewy polskie "Sto lat" i ukraińskie "Mnoho lit"... Jednocześnie się nie dało, bo tempo różne. Ale przynajmniej się staraliśmy...

Nie koniec atrakcji. Śliczne dziewczyny poznane w Wielkich Mostach z towarzyszeniem zespołu ludowego i dzieci z zajęć muzycznych wygrały z poobiednią sjestą. Tańce hulanki śpiew, tańce hulanki śpiew. tańce hulanki śpiew. Ukraiński.

Pokazaliśmy, że my tez potrafimy się bawić, i nasze śliczne dziewczyny też pięknie śpiewają. Za koleżankę Asię Kordylak (WKW PTTK) nie trzeba się wstydzić. Polska kompania ruszyła mocniej w tany a i ukraińska nie była zawiedziona. "Niech żyje wolność, wolność i swoboda (...)"

Dzień 6. Wycieczka terenowa Uchnów, Waręż, Tartaków.

Do tradycji spływów kresowych należy nie tylko pływanie ale i poznawanie. Chociaż upał okrutny jedziemy na wycieczkę. Niedaleko, bo tu nie trzeba daleko jechać żeby zobaczyć ślady dawnej historii tych terenów. Jednak nikt z nas, poza tymi, którzy już tu byli, nie spodziewał się aż tak niewielkich śladów.

Niewiele lat potrzeba żeby nawet tych śladów nie było. Władze, ustroje, nieodpowiedni ludzie postarali się o to, aby ślady lepszych czasów na kresach zatrzeć.

Widzimy XVI wieczne kościoły. Widzimy, ale nie wolno do nich wejść, budowle są w stanie krytycznym. Widzimy przepiękną XVII w parawanową dzwonnicę, w której prześwitach wbudowano komórki i wychodki. Dzwonnica stoi przy resztkach kościoła św. Marka, na którego dziedzińcu walają się maszyny rolnicze - zapomniane nie są, na paliwo nie ma za co kupić.

Widzimy XIX w. synagogę, pewnie niedawno użytkowaną jako warsztaty mechaniczne dla uczniów. Dach się zapadł, szyby wytłuczone.

Jedynie cerkiew ma się w miarę dobrze. O cerkwie na kresach ma kto dbać. Katolików, Żydów, Ormian, unitów, protestantów już tu nie ma.

Kościoły, fundowane przez magnackie i szlacheckie rody, ozdabiane przez najświetniejszych artystów, odwiedzane przez masy wiernych dziś służą... "celom świeckim"... i teraz pozwala się im stać w takim stanie takim, w jakim są.

"Nikt nie chce pamiętać" - słowa piosenki "Mein Sztetełe Bełz" dotyczyły miasta Bełz. Ale równie dobrze pasują do całej wycieczki. A jednak nie do końca tak jest.

Widzimy plastikowe kubeczki w dłoniach znudzonych mieszkańców, zaśmiecone ulice i widzimy samotną w swoich próbach kustoszkę miejscowego muzeum, starającą się ocalić od zapomnienia co się da.

Kustoszka jest Czeszką. Jej rodzina częściowo pochodzi z Ukrainy, częściowo z Polski. Od lat nikogo z rodziny nie widziała. Żeby pojechać do Czech czy Polski, znaczy do Unii Europejskiej trzeba mieć wizę i zaproszenie i czekać cierpliwie. Brzmi raczej znajomo...

Muzeum wygląda jak domek na kurzej stopce. Strach wejść komuś cięższemu niż anoreksyjna norma przewiduje. Ale i tak weszliśmy. Ta cudna drobna kobieta zgromadziła tam tyle skarbów ile udało jej się znaleźć, wyżebrać od ludzi i unieść. Stuletnie stroje ziemiańskie i chłopskie, trzystuletnie sztukaterie kościelne, ponad stuletnie pamiątki po malarzu Arturze Grottgerze na msze do Uhnowa przyjeżdżającym, zdjęcia z czasów świetności miasta i okolic...

"Nikt nie chce pamiętać"...?

Na dobitkę, w drodze powrotnej do luksusów biwakowych zajechaliśmy do Tatarkowa. Mieszane uczucia. Z jednej strony kolejna "riunka" - XVIII w kościół katolicki. Z drugiej przecudnej urody pałac Potockich. Jest co zwiedzać. Kościół jest odnawiany! Siedemnaścioro wiernych wymogło dotację na renowację! I to dużą. Starczyło na kawałek dachu i instalację elektryczną. Renowacja za otrzymane pieniądze trwa już kilka lat.

Pałac Potockich; XIX w. Pierwotnie był cztery razy większy niż obecnie. Poprzedni właściciel większość gmachu rozebrał. Został i tak niezły kawałek pałacu i pięć hektarów zadbanego parku w stylu francuskim. W końcu lat 90. pałac "przypadkiem" spłonął, będąc wcześniej siedzibą władz sowchozów okręgu sokalskiego. Dotąd stoi spalony, nieruszony. Schody prowadzące z holu na galerie, przedsionki, zdobne elementy dachu, sztukaterie, maszkarony... sztuka, rzemiosło, piękno, wygoda niszczeją zasłonięte koszmarnym socrealistycznym budynkiem szkoły podstawowej. Stajnie pałacowe przebudowano na sklep ogólnotowarowy. To tak na dobicie.

W zasadzie jesteśmy zadowoleni z upału. Nie da się za dużo myśleć. Ale i tak zapamiętamy.

Dzień 7. Bug, od Sokala do Piaseczna

Jeśli pierwszy etap Bugu był przyjemnościowy, Sołokija leniwa, to co o tym powiedzieć?

Lenistwo, laba, pływanie tratwą, bokiem, tyłem, przesiadki, zmiany załóg, nauka pływania na jedynej jedynce. No i się znowu wydało!

Dzień 8. Przejazd do Włodzimierza Wołyńskiego, spływ rzeką Ługą

No przejechaliśmy około 50 km. Znaczy "dotrzęsiono" nas, a myśmy nawet nie zauważyli. Mimo wczesnej godziny wszyscy się pospali z tego upału.

I tu zaskoczenie! Nie ma chleba, nie ma soli!

Dziwne, ale właściwie miło wreszcie odpocząć. Soli za dużo to niezdrowo...

Takiej ilości kąpania na etapie jeszcze nie było. Co pół godziny, bo tyle zajmowało dokumentne opadnięcie z sił z gorąca. Ale i tak głębokiej rzeki jeszcze nie było. A ta to dopiero niepozorna. Wąska, dookoła łąki, grążele, krówki, tylko na brzeg nie ma jak wyjść. Kąpiemy się z mostku, pod którym średniej wielkości kolega mieścił się w pionie prawie dwukrotnie. Niepokojące. A piszą, że to Bug zdradliwy bo szeroki i ma podwójne dno.

W rezultacie etap upłynął wolno, etap daleko za czerwoną latarnią, etap kilkakrotnie kąpany, etap drugi pod względem urokliwości i przyjemności; brak słów tak miło.

Dzień 9. Jedziemy na granicę

Obudzeni, spakowani, policzeni (1 litr wódki, 40 szt papierosków na głowę) pojechaliśmy na granicę. Wzorem lat poprzednich przygotowani na cierpliwe lub mniej oczekiwanie na granicy, przetrzepywanie bagaży, kajaków itd. byliśmy zaskoczeni tempem odprawy. Po pół godziny było po wszystkim! U osobówek. Jeszcze poczekaliśmy w Stryżowie na autokar i resztę ekipy.

Poczekaliśmy, żeby się pożegnać i umówić na kolejne spływy z nowo poznanymi przyjaciółmi. WKW PTTK wracał do domu tydzień wcześniej niż kończy się spływ. Spływ trwał dalej na polskim, pięknym, urokliwym, dzikim odcinku Bugu, przez Husynne, Hrubieszów, Kryłów, Horodło do Starosiela.

Zazdrościmy tym, którzy zostali, pośrednio dlatego, że gościnność czerwonogradzko-sokalska jest podobno mniejsza od hrubieszowsko-horodelskiej. Głównie dlatego, że mogli zostać na pięknej rzece, na naszym polskim jej odcinku, nadal na wakacjach.

My za to wcześniej stwierdziliśmy, że polskie szosy są świetne!

PS. Sprawdziliśmy około 500 km dróg i...
...tylko krajowa "jedynka" we Włocławku mocno przypomina ukraińskie drogi!

Autor: Agata Romińska