WKW PTTK

O tym jak to na Litwie sobie poczynaliśmy

Wspomnienia ze spływu rzeką Meryks (Mereczanka)

Wybierając się na Litwę, Polak staje przed podobnym problemem, co Niemiec jadący na teren Dolnego Śląska. Miejscowości, rzeki, góry mają po dwie nazwy, jedną obecną, funkcjonującą od dziesięcioleci w języku państwa, na terenie którego obecnie dany obiekt się znajduje i drugą historyczną, obrosłą sentymentami, czasem budzącą wręcz rewizjonistyczne postawy. Tak jest z rzeką Merkys, po polsku zwaną Mereczanką, choć takiej nazwy daremnie by szukać na współczesnych mapach. Prezes na własny użytek nazwał ją Mereczą. Ja postanowiłem posługiwać się litewską nazwą. Rzeka stała się przez to może nieco bardziej egzotyczna.

12 sierpnia 2006, sobota
Wyruszyliśmy rano z Włocławka i odtąd głównie nam padało. W Sejnach Leszek zaproponował, byśmy zjedli obiad w litewskiej karczmie. Niestety, pogoda pod zdechłym psem napędziła do niej masę ludzi. Dwie godziny zeszło nam na zjedzenie obiadu, granicę przez to przekroczyliśmy późno. Ściemniało się i plan dojechania nad Merkys upadł. Zjechaliśmy nad jezioro Glebas do lasu i tu zanocowaliśmy. Wcześnie poszliśmy spać i nie przeszkadzały nam nawet hałasy obozujących po sąsiedzku Litwinów.

13 sierpnia 2006, niedziela
Pojechaliśmy do Valkininkai, wioski o drewnianych domach, pełnej bocianów. Stamtąd popłynęliśmy w słońcu rzeką przez puszczę. Korzon stwierdził, ze tak ładnej dużej rzeki śródleśnej jeszcze nigdy nie widział. Piękna była, od niedalekiego ujścia Šalči szeroka jak Narew w Tykocinie, szybka i czysta. Na trasie spotkaliśmy kajakarzy ze Zwałki z Piły. To było nieoczekiwane spotkanie!

W Pamerkiai czekał na nas, płynących, Mirek, nasz kierowca. Chłopaki pojechali z nim na rekonesans i znaleźli biwak na łąkach osady Barteliai. Dopłynęliśmy tam i rozbili namioty.

Wieczorem odwiedził nas Dzuk z wioski, pijany, szukający towarzystwa. Wykąpał się w rzece, po czym zaśpiewaliśmy mu ze trzy piosenki i pogadaliśmy. Przez czternaście lat żył z Polką i rozumiał nasz język. Sam mówił do nas raczej po rosyjsku. Rozstaliśmy się, gdy zaczęło padać.

14 sierpnia 2006, poniedziałek
Nocą szalały nad nami burze. Zwłaszcza poranna, gdy błyski zlewały się z grzmotami, a strugi ulewy szamotały namiotem, jest warta wzmianki. Przekropne było także przedpołudnie. Wypłynęliśmy koło pierwszej czasu litewskiego, w południe czasu polskiego. Zabraliśmy ze sobą świetlicę na wszelki wypadek i to była decyzja dnia. Przed Vareną jednemu z kajakarzy litewskich, z którymi się po kilkakroć mijaliśmy, wiatr zwiał do wody czapkę. Wyłowiłem ją. W czasie krótkiej rozgaworki Litwin powiedział mi, że za Vareną nie ma na długim odcinku dobrych miejsc na biwaki. Nadciągała burzowa chmura i ta wiadomość przesądziła o tym, że dobiliśmy do brzegu u ujścia strugi Beržupis. Rozbiliśmy świetlicę i zaraz potem zaczęło lać. Przeczekaliśmy ulewę w suchym. Leszek z Arkiem poszli do Vareny, gdzie umówiliśmy się na moście z Mirkiem i przyjechali z nim po półgodzinie. Ledwie rozbiliśmy namioty, nadciągnęła kolejna burza. Trzeba było trzymać świetlicę, aby jej wiatr nie porwał. Potem było już spokojnie. Popiliśmy i pośpiewaliśmy. Wieczór zszedł mi i Korzonowi na przedstawianiu Areckiemu plusów i minusów stanu żonatego. Jaki skutek odniosą te pijackie namowy, przekonamy się.

15 sierpnia 2006, wtorek
Przepłynęliśmy kolejny etap do osady Milioniške. Przyjemny to był etapik. Wizyta w sklepie w Senoji Varena. Postój u ujścia małego potoku, który spiętrzyliśmy wałem z piasku i skierowaliśmy w nowe koryto, zmieniając w ten sposób oblicze Litwy. Postój w Perloji, za palami po starym moście, których czuby obrośnięte były pióropuszami traw i kwiatów. Michaś sporą część etapu przespał, bo bardzo wcześnie rano wstał, jako pierwszy, i musiałem z nim iść na spacer po lesie, szukać grzybów.

Po południu Leszek z Arkiem powędrowali z Milionišek nad jezioro Lavysas. My resztą bandy przeszliśmy się po wiosce, której drewniane, skromniutkie ale schludne zagrody rozłożone po obu brzegach rzeki łączy wisząca na stalowych linach, chybocząca się kładka. Nabraliśmy wody ze studni. Dostaliśmy w prezencie jabłek. Z rozmowy dowiedzieliśmy się, że wieś litewską trapi ta sama przypadłość, co polską: młodzi ludzie wyjeżdżają do pracy do Wilna i innych miast, a na wioskach pozostają tylko starzy.

Wieczorkiem posiedzieliśmy przy ogniu. Kolega Leszek zaprosił się do naszego Klubu na członka i został przyjęty.

16 sierpnia 2006, środa
Wyruszyliśmy rano z Milionišek. Rzeka nieznacznymi bystrzami, pośród głazów, których trzeba było uważnie wypatrywać, prowadziła kajaki pośród stromych ścian leśnych. Minęliśmy ujście rzeki Uli, we wsi Puvočiai poszliśmy do sklepu po piwko i osiągnęliśmy most na szosie do Druskiennik. Rzeka uspokoiła się, płynęła łagodniej, czuć było pobliże ujścia. Przed mostem czekał na nas Mirek na ładnym biwaku i zatrzymaliśmy się już na noc. Skoczyliśmy jeszcze do pobliskiego Merkine na zakupy i zwiedzanie, przeszliśmy po lesie za grzybami i wieczorem przy ognisku spałaszowaliśmy i grzyby smażone z cebulką, i kiełbaski smażone na patykach. Patrzyłem z Michałkiem na gwiazdy. To był miły dzień.

Michałek zebrał dla mamy jarzębinę, na kolczyki, jak powiedział. Przekonywałem go, że lepsze byłyby z niej korale.

17 sierpnia 2006, czwartek
Litwini to mistrzowie w wykorzystywaniu drewna. Świadczy o tym wyposażenie biwaków i prywatnych domków nad Merkys. Wiaty pobudowane na słupach z pokręconych, niezdatnych dla przemysłu drzewnego pni, ławeczki owalne z wygiętych pałąkowato pni przeciętych wpół i inne podobne rękodzieła o pomysłowości Litwinów świadczą. Nie mówiąc o rzeźbionych świątkach i kapliczkach, których tu dostatek.

Litwini to zarazem śmieciarze. Zostawiają butelki i inne odpadki, gdy odjeżdżają z biwaku, najczęściej w okolicy ognisk i nie jest to miły widok dla tych, którzy obozują w tych samych miejscach później. Mieliśmy wrażenie, że odpowiednie służby wywożą śmieci raz w roku, o ile w ogóle, ale byliśmy w błędzie. Dziś obudziła nas rano śmieciarka, która zabrała pojemniki z pola namiotowego.

Po porannej dyskusji na ważkie tematy eutanazji, korupcji itp. wypłynęliśmy. Po trzech kilometrach przyjął nas Niemen. Stan wody był wyższy o metr od tego sprzed lat czterech i prąd posuwał nieźle. Kamieni przy brzegach prawie nie było, tylko trawy i trzcinowiska, wśród których wypatrzyłem nawet dłubankę - wciąż sprawną wyciosaną z jednego pnia drzewa łódkę. Zakończyliśmy spływ w wioseczce Druskininkai. Leszek, którego Michaś nazywa "Kieliszek", przepłynął wpław Niemen tam i z powrotem, jak to jest zwyczajem bobrów. Załadowaliśmy kajaki na samochód Mirka i tak zakończył się spływ Mereczą, jak nazwał Merkys Prezes te parę lat temu i odtąd o niej marzył.

W pobliskich Klepočiai zatrzymaliśmy się przy krzyżach ustawionych po odzyskaniu przez Litwę niepodległości w 1991 roku dla upamiętnienia krwawych wydarzeń z 23 grudnia 1944 roku, kiedy to oddział NKWD spalił całą wieś i wymordował jej mieszkańców. Widząc, że oglądamy krzyże, miejscowy chłop podszedł i zaprosił nas na gruszki pierdziołki z drzewa sprzed swojego domu. Ot, taka jest wschodnia gościnność.

Przejechaliśmy na nasz biwak sprzed paru dni do Barteliai i tu zanocowaliśmy. Przy wieczornym ognisku znowu były smażone borowiki, maślaki i kurki. Chłopaki zebrali je nad Niemnem podczas krótkiego postoju dla rozprostowania kości. Ja wystrugałem dwie małe łódki z kory dla Michałka, puściliśmy je z prądem do Bałtyku, a oni w tym czasie zebrali dwa kilo grzybów.

18 sierpnia 2006, piątek
Wstałem o świcie i przespacerowałem po łąkach wyszytych srebrzystymi i złotymi wzorami orosiałych pajęczyn. Snuła się nad nimi ustępująca przed ciepłem dnia mgła. Dotarłem do sąsiedniej wsi Biekšios i przez Biekšiu Miškas - czyli Las Biekszański - tu każdy kawałek lasu ma swoją nazwę - wróciłem. Zasiadłem do pisania pamiętnika, gdy zbudził się Korzon i zaczął gadać, no i paszować kromala, jak co dzień rano.

Po śniadaniu i zwinięciu obozu pojechaliśmy do Wilna, stolicy dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, jednej z dwóch zasadniczych części federacyjnej Rzeczypospolitej, a obecnie Republiki Litewskiej. Najpierw do kościoła św. Piotra i Pawła na Antokolu, później do centrum Starego Miasta. Pokonaliśmy tam najbardziej popularną trasę turystyczną, od zamku przez katedrę, Muzeum Mickiewicza, kościół św. Anny, uniwersytet, klasztor bazylianów po Ostrą Bramę. O ile dotąd przebywaliśmy w zaścianku Europy, w Wilnie znaleźliśmy się w jej sercu. Zjedliśmy też świetny obiadek w jednej z bocznych ulic starówki, z kołdunami, cepelinami, plackami ziemniaczanymi i piwkiem.

Po zwiedzaniu pojechaliśmy nad Merkys koło Merkine na znany nam biwak. Spotkaliśmy na nim Francuza, który na rowerze jedzie z Tallina do Luksemburga. Przejechał już 1500 km. Wspaniale jest być w Europie, która rozciąga się od Estonii przez Litwę, Polskę po Francję.

- My jesteśmy pozytywnie zakręceni, ale on jest dużo bardziej pozytywnie zakręcony! - podsumował nasze spotkanie Korzon.

Żegnały nas burza i ulewny deszcz.

19 sierpnia 2006, sobota
Zwiedziliśmy w czasie podróży na granicę Gruto Parkas - muzeum na wolnym powietrzu, eksponujące sztukę socrealistyczną z okresu, gdy Litwa była częścią ZSRR, głównie - rzeźbę. Partyzanci radzieccy, monumentalni Stalinowie, Leninowie, Marksowie, Engelsowie, komunistyczni działacze litewscy, wszyscy z chmurnym obliczem, zasadniczy i bezkompromisowi, totalnie ideowi, zgromadzeni są w iglastym lasku otoczonym wieżyczkami strażniczymi, drutami i fosą niczym w łagrze, a muzyczka z epoki im przygrywa.

Później już tylko jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy - aż do Włocławka.

W imprezie wzięło udział 8 osób na kajakach, w tym trzyletni Michał, suczka Szekla oraz Mirosław M., nieoceniony kierowca busa pieszczotliwie zwanego Naną.

Informacje praktyczne

Szlak na pokonanym odcinku łatwy (ZWB), nieuciążliwy, bardzo malowniczy.

Powyżej Valkininkai zdarzają się podobno upierdliwie zwalone drzewa, nawet dość często, i problemy związane z brakiem wody. W lecie można płynąć Merkys od miejscowości Jašiunai, wyżej w ocenie napotkanych kajakarzy z Białegostoku wody jest zbyt mało.

Rzeka poniżej Valkininkai szerokości 20 - 50 metrów, o szybkim nurcie, bardzo czysta, płynie głównie przez lasy. Stosunkowo mało nad nią miejscowości. Dobra rzeka, by oderwać się od cywilizacji, ale nie za mocno. Biwakować można zasadniczo w każdym nadającym się do tego miejscu, jest też kilka miejsc wyznaczonych na biwaki, z wiatami i stołami. Tłumów nie ma, biwakowaliśmy sami, jeśli nie liczyć wspominanego Francuza.

Ludzie na Litwie są przyjaźni i po rosyjsku albo i czasem po polsku można się porozumieć. Warto znać kilka pomocnych zwrotów, np. 

Laba diena - dzień dobry
Labas vakaras - dobry wieczór
Labanakt - dobranoc
Viso gero - do widzenia
Ačiu - dziękuję
Nesuprantu lietuviškai - nie znam litewskiego. Parduotuve - sklep

Na odcinku przepłyniętym żadnych zabytków nad Merkys nie ma, za wyjątkiem zabytków Merkine (grodzisko po dawnym zamku i kościół gotycko-renesansowy).

Będąc na Litwie warto skosztować miejscowych specjałów. Wprawdzie na całym odcinku nie ma żadnej restauracji, gdzie można byłoby zjeść tradycyjne litewskie jadło, natomiast są sklepy, w których można nabyć z rzeczy smacznych:
ciemny chleb (duona), z reguły z dodatkiem kminku, i kwas chlebowy (gira), mleko (pienas) i różne wyroby mleczne np. kefir (kefiras), masło (sviestas), ser (suris), piwo (alus), w tym piwo mocne, jakiego w Polsce się nie spotyka, o mocy do 9,5% i różnego rodzaju alkohole mocniejsze, w tym nalewki "999" - Trys devynerios i Lietuviška Degtine - różne rodzaje.

Merkys - skrócony kilometraż

Opracowany na podstawie: Jan Kramek, Mereczanka i Uła, Pascal 2004.

188,7
Tabariškes
149,7
Jašiunai
92,0
Valkininkai
89,0
ujście rzeki Šalčia
72,9
Pamerkiai
71,9
Biekšios
68,0
Barteliai
46,3
Varena (l), Senoji Varena (p)
33,4
Perloja
27,0
Milioniške
22,0
ujście rzeki Ula
15,0
Puvočiai
3,0
most na drodze A4: Vilnius (Wilno) - Druskininkai (Druskienniki)
0,0
Merkine, ujście Merkys do Niemna, którym my płynęliśmy jeszcze 13 km do Druskininkai, małej wioseczki, której nie należy mylić z Druskiennikami - znanym uzdrowiskiem

Autor: Tomasz Andrzej Krajewski