WKW PTTK

Norge Fjorden 2005

Dziennik wyprawy kajakowej

styczeń 2005
Zamysł wyprawy kajakowej na fiordy Norwegii chodził nam po głowach od kilku lat. Nieśmiało temat powracał na spływach letnich i zimowych, by jednego z długich, styczniowych wieczorów 2005 roku zapadła decyzja: jedziemy na fiordy!

Wyprawa została ujęta w planie imprez Włocławskiego Klubu Wodniaków PTTK na 2005 rok. W 56 letniej historii Klubu pływania na tak dalekich akwenach, i to po morzu jeszcze nie było. Kompletujemy mapy, przewodniki, dostępne foldery, wykorzystujemy internet wyłuskując informacje praktyczne niezbędne do przeprowadzenia eskapady, a także ustalenia jej wstępnych kosztów.

kwiecień 2005
W gronie przyszłych podróżników spotykamy się by omówić zarys wyprawy. Jest nas ośmiu. Tomek - prezes klubu przedstawia dwa warianty wypadu na fiordy. Pochyleni nad rozłożoną na podłodze mapą Norwegii (1 cm = 8 km, gdyż bardziej szczegółowej nie udało się nabyć), śledzimy trasy marszruty. Wybieramy wariant obejmujący pływanie po trzech fiordach o różnym charakterze, oraz zwiedzania wszystkich atrakcji przyrodniczych i zabytków na trasie przejazdu. Dokonujemy podziału zadań między członków grupy, a spraw do załatwienia wcale nie jest tak mało. Rezerwujemy miejsca na promie dla uczestników i samochodu w najtańszym wariancie z Sassnitz do Treleborga , w obie strony na 12 i 22 sierpnia (korzystanie z usług Scan Lines okazuje się tańsze niż np. Polferries).

lipiec 2005
Kończymy szycie fartuchów na kajaki wykorzystując przy tym rozwiązania zaprezentowane w jednym z tegorocznych numerów miesięcznika kajakowego "Wiosło" (jak się później okaże pływanie po fiordach bez fartuchów byłoby przy wysokiej fali bardzo ryzykowne), ubezpieczamy imprezę i załatwiamy druki F111 dla każdego uczestnika.

10 sierpnia 2005
Na wiosłach, kajakach i samochodzie umieszczamy logo spływu: na tle dziobu łodzi wikingów zakończonym stylizowaną głową węża napis - NORGE FJORDEN 2005, Seakayak Expedition PTTK Włocławek Poland, oraz logo włocławskiej DELECTY - zakładu norweskiej firmy Rieber Foods Polska S.A, która zasponsorowała porcje obiadowe, budynie i kisiele dla wszystkich uczestników. Wiążemy kajaki na dachu busa, pakujemy sprzęt oraz żywność na dwa tygodnie, w tym pieczywo, co później przy cenach artykułów spożywczych w Norwegii, które rzucają na kolana, okaże się decyzją ze wszech miar słuszną.

11 sierpnia 2005
Ruszamy. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie ekipy i busa z kajakami na tle wież Katedry Włocławskiej i kierunek Sassnitz.

W wyprawie udział biorą: Basia, Kasia, Monika i Alina, oraz Tomek, Arek i Wojtek (jeden z kolegów wycofał się ze względu na kłopoty zdrowotne). Busem pieszczotliwie zwanym Nana powozi nasz przyjaciel Mirek.

Na prom kolejowo-samochodowy okrętujemy się o godzinie 22 i po pół godzinie ruszamy przez Bałtyk do Skandynawii. Wieje i buja, co szczególnie daje się odczuć na górnym, odkrytym pokładzie. Płacimy gapowe, gdyż po opuszczeniu samochodu i wjechaniu windą na pokład pasażerski najpierw należy zająć fotele lotnicze, na których później można trzy godziny się zdrzemnąć, a potem połazikować po promie , a nie odwrotnie, a tak przyszło nam kimać przy stołach, bądź zalec na twardych krzesłach.

Dziewczyny buszują na stoisku z perfumami w tax free shop, a my przeglądamy inne trunki, lecz mając na uwadze bardzo restrykcyjne przepisy celne w Szwecji i Norwegii zakupów nie dokonujemy.

12 sierpnia 2005
Opuszczamy prom w Trelleborgu i kierujemy się na Geteborg i Oslo. Po trzygodzinnej przerwie na parkingu przy Statoilu, kontynuujemy jazdę. Przed granicą z Norwegią tankujemy w Szwecji, co okaże się błędem, bowiem paliwa norweskie są zdecydowanie bardziej kaloryczne. Mijamy południowym łukiem Oslo i zjeżdżamy z trasy E 134 w poszukiwaniu biwaku.

Nad jeziorem Eikeren, na łączce z plażą gdzie umieszczono napis „biwakowanie zabronione”, spotykamy kajakarza, który kieruje nas na przeciwległy brzeg jeziora, gdzie jest dogodne miejsce na biwak. Miejsce, notabene bardzo sympatyczne znajdujemy, lecz okazuje się, że jest to prywatne pole biwakowe. W skrzynce umieszczonej przy wjeździe jest formularz, który należy wypełnić, a należność wrzucić do skrzynki. Z właścicielem, który w międzyczasie przypłynął z ryb z jeziora uzgadniamy cenę niższą niż z cennika i rozbijamy namioty. Po dwudniowej jeździe szybko zapada cisza nocna.

13 sierpnia 2005
Rankiem zimne wody Eikeren nie przeszkadzają w kąpieli. Na polu stoją przyczepy campingowe, a obok grille, stoliki etc. a nikogo nie ma. Wracamy na drogę do Bergen.

W miejscowości Heddal zwiedzamy najokazalszy drewniany kościółek w Norwegii. Stavkirke w Heddal zwany jest "drewnianą katedrą" ze względu na 3 wieże i 64 spadziste dachy. Malowidła ścienne z i krzesło biskupie z XIII wieku, to najstarsze zabytki kościoła. Kościół otacza cmentarz. Warto wspomnieć, że jedyny kościół typu stav poza granicami Norwegii znajduje się w Karpaczu tzw. świątynia Wang, dokąd został przeniesiony w połowie XIX w. Kościół nadal pełni funkcję kościoła parafialnego w Heddal, ale w miesiącach zimowych wierni przenoszą się do tzw. sali modlitw w pobliskich zabudowaniach, gdzie czynne jest przykościelne muzeum, oraz punkt informacji turystycznej i bar.

Po spacerze do skansenu ruszamy w kierunku fiordów. Zaczynają się góry. Wspinamy się by serpentynami zjechać w kierunku miejscowości Dalen, gdzie na jeziorze Bandak zaczyna się szlak kanału Telemarku. Kanał ten, to system jezior, rzek i kanałów oddany do użytku w końcu XIX wieku długości 105 km. Zjeżdżając do Dalen podziwiamy leżącą w dole miejscowość i jezioro Bandak okolone górami. Piękny szlak kajakowy, lecz nie na obecną wyprawę. Za Dalen znowu wspinaczka po stromych podjazdach. Szczyty dochodzą do 1500 m, a objuczona bagażami Nana z ledwością, na jedynce wdrapuje się coraz wyżej i wyżej.

Biwakujemy na skalnym płaskowyżu ponad 1000 m przy Suleskarvegen (drodze na Suleskar), gdzie karłowate krzewy, i powykręcane jak w konwulsji brzozy, oraz rachityczne, porastające skały trawy są stałym elementem fjeldowego krajobrazu. Obozowisko rozkładamy opodal strumienia wpadającego do bezimiennego jeziora, których tutaj mnóstwo. Biwak wizytują owieczki. Mimo naszych usiłowań nie bardzo chcą opuścić obozowisko, skoro smakowite zapachy obiadokolacji drażnią nozdrza.

14 sierpnia 2005
Rankiem budzi nas dzwonek przewodniczki, a stadko owiec leniwie przechodzi koło namiotów do wodopoju. Ruszamy na ostatni odcinek prowadzący w kierunku Lysefjorden, pierwszego do przepłynięcia fiordu. Jeszcze krótki postój w najwyższym punkcie trasy, przy tablicy informującej, że odcinek drogi nad Lysefjorden został wybudowany przy okazji budowy elektrowni wodnej w Lysebotn. Na tablicy z różnymi ogłoszeniami umieszczamy logo naszej ekspedycji.

W połowie drogi nad fiord zatrzymujemy się w schronisku Qyagordsstol, skąd fundujemy sobie sześciogodzinną wycieczkę pieszą na Kjeregbolten - dziw przyrody, dziesięciometrowej wysokości kamień w kształcie jaja wrzucony w szczelinę między dwoma skałami (jak powiadają miejscowi przez złośliwe trole), a pod nim tysiącmetrowa przepaść nad Lysefjorden. Kilka metrów wąską półką skalną i Monika z Kasią są już na kamieniu. Wnuki dzielnych dziewczyn, gdy kiedyś będą to zdjęcie oglądać, niechybnie pomyślą, jakie to ich babcie były odważne. Reszta ekipy ma też zdjęcie, tyle że z Kjeragbolten w tle.

Widoki zapierają dech w piersiach, zwłaszcza obserwacja młodych ludzi, którzy z sąsiedniej skały skaczą nad fiord, a spadochrony otwierają po 20 sekundach lotu. Po powrocie do schroniska kolejny raz stwierdziłem, że wspinaczki po skałach gdzie trzeba korzystać z lin, łańcuchów i podestów lepiej zostawić młodym, a samemu pozostać przy turystyce kajakowej.

Jeszcze rzut oka na fiord i drogę z dwudziestoma siedmioma agrafkami (serpentyny po 180 stopni) i zjeżdżamy do Lisebotn zatrzymując się na campingu przy porcie. Spacer nad fiord i wspaniale widoki podświetlonych promieniami zachodzącego słońca urwisk schodzących do lustra wody zostaną na długo w pamięci.

Może by tak po kufelku norweskiego piwa? Ceny w campingowym bufecie szybko studzą nasze zamiary (kufelek kosztuje 45 NOK a to jest ok. 24 zł). Pozostajemy przy "Kasztelańskim", jeszcze z zapasów z Polski.

15 sierpnia 2005
Piąty dzień wyprawy wita nas słonecznym porankiem. Rezerwujemy telefonicznie miejsce na promie dla Nany i Mirka na popołudnie do miejscowości Songesand leżącej w połowie Lysefjorden, gdzie zgodnie z planem zamierzamy dziś dopłynąć (prom przez fiord kursuje cztery razy dziennie - dwa razy rano i dwa po południu). Gdybyśmy nie załatwili miejsca na promie dojazd serpentynami górskimi do odległej wodą około 20 km od Lisebotn stacji promowej Songesand wyniósłby około 150 km.

Wodujemy w basenie portowym Lisebotn i ruszamy na pierwszy etap. Mijamy kutry, pozdrawiając się wzajemnie z ich załogami. Po kilkuset metrach dostajemy z prawej strony dwa potężne jęzory wody z elektrowni wodnej, której nie widać, a słychać. O obecności elektrowni świadczą nadto linie energetyczne prowadzące w góry. Elektrownia znajduje się w sztolni miedzy skałami, a woda do niej doprowadzana jest z fjeldów, przez które wczoraj przejeżdżaliśmy. System sztucznych zapór jezior fjeldowych pozwala magazynować wodę, by potem przez okres lata i jesieni zapewnić pracę elektrowni wodnej (hydroelektrownie Norwegii produkują ponad 99,6% energii elektrycznej).

Nurt odpływu wód z elektrowni znosi nas pod lewy brzeg. Płyniemy fiordem szerokim trzysta, czterysta metrów, a z obu stron ponad tysiąc metrowe pionowe skały schodzą do morza. Jesteśmy na wysokości Kjeragbolten, który z poziomu "0" wygląda jak mała gruszeczka.

Z masywu Kierag skaczą młodzi ludzie na spadochronach, które otwierają po dwustu, trzystu metrach lotu, by po kilku minutach precyzyjnie wylądować na małej kamienistej plaży, gdzie się zatrzymaliśmy na półgodzinny odpoczynek. Ekipę skoczków zabiera motorówka do portu, który na początku fiordu jeszcze widać. Nie dziwimy się tym dzielnym skoczkom, którzy, by trzy, cztery minuty wzlatywać nad fiordem muszą ponad trzy godziny wspinać się na półkę masywu Kjerag - miejsce ich startu w przestworza, wszak każde hobby wymaga hartu woli i wysiłku.

Kontynuujemy spływ, wiatr przeciwny wzmaga się, a chmury zaczynają przewalać się kilkaset metrów nad fiordem, tak że miejscami nie widać szczytów skał. Zaczyna siąpić. Kapryśna aura, o czym czytaliśmy w przewodnikach, okazuje się jak najbardziej realna. Bryzgi fal rozcinanych przez dziób kajaka spadają na załogantów siedzących z przodu. Dobrze, że mamy fartuchy, przynajmniej woda nie dostaje się do wnątrza kajaka, bo przy pionowych urwiskach brak jest możliwości dobicia do brzegu i wylania wody. Po ponad pięciu godzinach walki z falą i wiatrem osiągamy przystań promową w Songesand.

Miejscowość liczy szesnastu mieszkańców. Przystań okupowana jest przez kozy, a ślady ich bytności są wszędzie. Kierownik przystani zezwala na biwakowanie, po czym odjeżdża, gdyż ostatni tego dnia prom już odpłynął.

Zostajemy sami z otwartą, ogrzewaną poczekalnią, sanitariatami z ciepłą wodą i kozami, które pasą się obok przystani. Zawłaszczamy poczekalnię rozwieszając sznury by wysuszyć przemoczone falami ciuchy. Gotujemy obiadokolację na schodach poczekalni uprzednio odgarniając kilkutygodniowe warstwy kozich bobków.

16 sierpnia 2005
Wodujemy, a obok przepływają ławice drobnicy, i przy znów przeciwnym wietrze płyniemy w kierunku Oanes. Pogoda poprawia się, wiatr zanika, ściany fiordu z surowych stają się bardzie przyjazne i jasne w promieniach przebijającego się zza chmur słońca. Nad nami po prawej stronie kilometr wysoko ambona Preikestollen z której widok na Lysefjord ponoć śni się po nocach, lecz rezygnujemy z tej wycieczki, bowiem czas nagli, a już jesteśmy spóźnieni.

W pewnym momencie zauważam, że na środku fiordu stoi pal, co wydaje się niemożliwe bowiem w tym miejscu może być kilkaset metrów głębia. Obserwujemy, a "pal" się obraca i patrzy na nas. To łeb foki, która za moment zanurzy się w wodach fiordu, by po chwili wypłynąć i pooglądać takie dziwne zjawisko, jak kajaki z biało-czerwonym proporcem na rufie. Za chwilę i następne główki fok zdają się śledzić nasz rejs.

Żegnamy się z ascetycznym, lecz niepowtarzalnie pięknym w promieniach słonecznych Lysefjorden, i z Oanes kontynuujemy jazdę w kierunku Bergen i następnego fiordu, Naeroyfjorden, który planujemy przepłynąć.

17 sierpnia 2005
Po biwaku na świeżo skoszonej łące u rolnika, który do jedenastej w nocy belował siano (zmienna aura wymaga wykorzystania każdej dogodnej pory dnia, i nie tylko) wyruszamy w dalszą trasę, a po drodze zwiedzamy wodospad na rzece Sand (Sandfossen) pozytywnie oceniając możliwości jego spłynięcia, potem wodospad Latefossen, gdzie bliźniacze warkocze wodospadu z 166 m spadają przy Ryfylkevegen (droga krainy Ryfylke). Atrakcją tego dnia jest jeszcze wspinaczka na lodowiec Folgefonna Bruarbreen, trzeci największy w Norwegii, 205 km2, gdzie zalega lód do 300 m grubości. Jęzory lodowca schodzą w doliny i do początku jednego z nich prawie dochodzimy, prawie, bo żeby dotknąć lodu trzeba by było pokonać potok górski. O dziwo lodowiec nie jest biały, a o lekko niebieskawo białym odcieniu i takie są rwące w dół dolin potoki.

Z parkingu pod lodowcem wracamy na drogę Ryfylkevegen by zatrzymać się na kolejnym biwaku, tym razem na camping w Norheimsund.

18 sierpnia 2005
Rankiem zakładamy uprzednio przygotowane koszulki organizacyjne z logo spływu i ruszamy na zwiedzanie Bergen. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy wodospadzie Steindalfoossen ze ścieżką pod kaskadą wody i pięknym widokiem miejscowości przez ścianę kropel spadających z wodospadu i wjeżdżamy w Bergen.

Drugie co do liczby mieszkańców miasto Norwegii nie rzuciło naszej ekipy z Polski na kolana. Owszem, nietypowa i malownicza jest dzielnica Bryggen - 61 domków drewnianych kupców hanzeatyckich, z wyłożonymi drewnem wąziutkimi uliczkami wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, czy Hakonshallen - największa, wybudowana w XIII w reprezentacyjna sala w Europie. Również wieża Rosenkrantza jest godnym podziwu pomnikiem historii, lecz przy zabytkach Gdańska, Torunia czy Krakowa ...

W Bergen zwiedzamy także Muzeum Sztuki wraz z ekspozycją dzieł Edwarda Muncha, oraz degustujemy smakołyki serwowane na targu rybnym. Z Bergen jedziemy na kolejny fiord, Naeroyfjorden.

Dwadzieścia kilka kilometrów przed Gudvangen (początek spływu Naeroyfjorden) skręcamy w boczną drogę by poszukać kolejnego biwaku za friko. Znana jest nam zasada, że w Norwegii można biwakować w każdym miejscu, o ile nie ma tablic "No Camping", a na prywatnej łące trzeba uzyskać zgodę gospodarza. Bez trudu, z przepustką jaką są kajaki na dachu Nany udaje się nam na "one night" uzyskać zgodę na następny, darmowy biwak.

19 sierpnia 2005
Nad Naerofjorden dojeżdżamy rankiem. Płyniemy przy łagodnym zefirku, tak że morze we fiordzie jest jak lekko pofałdowany aksamit. Fiord wpisany na listę dziedzictwa światowego UNESCO ze względu na niepowtarzalny krajobraz. Brzegi urwiste, też ponad tysiąc metrów wysokości są bardziej przyjazne wodniakom, bo jest więcej miejsc do zatrzymania się. Jednak ruch promów i statków wycieczkowych jest znacznie większy niż nad Lysefjorden. Ciszę zakłócają strumienie niezliczonych wodospadów spadających z kilkuset metrów na skalne brzegi, bądź do fiordu. Nieliczne osady w dolinach gór, jakby zagubione nad fiordem niejako cywilizują surowy krajobraz.

Kilka metrów od kajaka dwa delfiny robią głęboki oddech i zanurzają się, by za chwilę znów wypłynąć i znów zaczerpnąć haust powietrza. Wypada się cieszyć, że nie wynurzyły się one przy, lub pod kajakiem, co niechybnie oznaczałoby nieprzewidzianą kąpiel załogi.

Zegnamy się z tym najwęższym w Norwegii, lecz niepomiernie urokliwym fiordem i po godzinie płynięcia Aurlandsfjorden dobijamy do miejscowości Undredal gdzie kolejny raz pakujemy kajaki na busa, po czym jedziemy nad Lustrafjorden - ostatni fiord w planie naszej eskapady. Tankujemy na stacji Shell, i dopiero teraz Nana odzyskuje wigor. Pokonujemy najdłuższy tunel w Europie(24,5 km) i późnym wieczorem meldujemy się na Campingu w miejscowości Luster, tutaj biwakujemy dwie doby.

20 sierpnia 2005
Słonecznym rankiem ruszamy pokonując dwa, jedyne na całej trasie, nieoświetlone tunele w kierunku drewnianego kościółka w Urnes, wpisanego na listę UNESCO. Po godzinnej jeździe brzegiem Lustrafjorden i krótkiej wycieczce na wodospad Feigumfossen, którego strumień wody spada z 218 metrów zatrzymujemy się pod stavkirke w Urnes. Dalej na północ, stąd kościółek bardziej ascetyczny niż w Heddal. Przy drodze ,podobnie jak i przy innych wystawione są stoliki z owocami w plastykowych pojemnikach na których wpisano ceny, a obok leży pudełeczko na pieniądze. Samoobsługa. Obserwujemy, że zatrzymują się kierowcy, wkładając korony do "skarbonki", i odjeżdżają.

Na wysokości kościółka wodujemy kajaki na przystani promowej i płyniemy Lustrafjorden do miejscowości Luster. Ze względu na specyficzną barwę wody w Lustrafjorden widać „do góry nogami” odbicie okolicznych gór i domków na brzegu, a także nas kajakarzy. Z tafli Lystrafjorden widać także największy lodowiec Norwegii, a także w Europie Jostedalsbreen. Na fiordzie flauta, stąd szybko dopływamy na metę naszej wodniackiej przygody na norweskich fiordach.

Decydujemy, ze do Polski będziemy wracać drogą na Lom, potem Oslo. Droga ta to stary szlak kupców wiozących towary z Oslo do Bergen, nierzadko łupionych prze zbójców, która przebiega przez płaskowyż Jutenheimen z najwyższym szczytem Norwegii Galdhopiggen 2469 m.

Z Luster do Włocławka jest ponad 1800 km, a i najwyższe wzniesienia przed nami.

21 sierpnia 2005
Rankiem ruszamy północnym skrajem Parku Narodowego Jutenheimen. Na norweskim paliwie Nana bez zadyszki pokonuje kolejne serpentyny wdrapując się na 1434 m - najwyższy punkt drogowy w Norwegii. Surowy płaskowyż z oczkami jezior, wysmagany wiatrami, otoczony szczytami dochodzącymi prawie do 2500 m, na których nawet teraz zalegają czapy śniegu.

Pozostawiamy niepowtarzalne, dzikie krajobrazy i kierunek Oslo. Dróg i autostrad pilnują "metalowi policjanci" (metalowe słupki z fotoradarami), co okazuje się wystarczającą prewencją, bowiem Norwegowie jeżdżą wyjątkowo przepisowo. Przez blisko 3000 km jazdy po norweskich drogach nie spotkaliśmy ani jednego patrolu policyjnego, ani nie widzieliśmy żadnej kolizji. W odniesieniu do ruchu drogowego w Polsce obserwacje nasze dotyczą chyba "innej bajki".

Jeszcze pamiątkowe zdjęcie pod zniczem olimpijskim w Lillehamer, gdzie zjeżdżamy na krótką wizytę. Zatrzymujemy się również w Parku Vigelanda w Oslo. Godzinny spacer pośród dzieł mistrza Vigelanda - ponad 200 kamiennych i wykonanych w brązie nagich figur ludzkich, przedstawionych w różnych fazach życia ukoronowanych pomnikiem Monolit pozostawia duże wrażenie.

Fredriksten - twierdza w miejscowości Halden przy granicy ze Szwecją, to ostatni biwak na norweskiej ziemi.

22 sierpnia 2005
Po wczesnym śniadaniu wdrapujemy się na twierdzę górującą nad miastem z której bastionów roztacza się fantastyczny widok na Iddefjorden i położone nad nim Halden. Forteca ta nigdy nie została zdobyta przez Szwedów.

Opuszczamy gościnną Norwegię, by po pięciuset kilometrach szwedzką autostradą osiągnąć Trlleborg.

Nocą okrętujemy się na prom. Wychodzimy na Bałtyk. Za chwilę światła Trelleborga obserwowane prze ekipę z górnego pokładu, zaczynają rozmazywać się w poświatę, i żegnaj, a może nie żegnaj, lecz do widzenia Norwegio, kraino fiordów i wodospadów, przesympatycznych ludzi i surowych fjeldów, panujących na płaskowyżach owieczek ,kilometrowych tuneli, promów i metalowych policjantów. Rozstajemy się z głebokim przekonaniem, że jeszcze tu powrócimy.

Autor: Lech Wojciech Krajewski