WKW PTTK

Kajakiem przez trzy kraje: Polska, Białoruś, Litwa - 2019

Kajakiem przez trzy kraje: Polska, Białoruś, Litwa

Białoruś postanowiła otworzyć się na świat – przynajmniej turystycznie, a i to tylko częściowo. Nie można takiej okazji przegapić, zwłaszcza, że otwarcie to dotyczy też Kanału Augustowskiego, czyli drogi wodnej, o której uczą nawet w szkole na historii jako najwspanialszym przykładzie polskiej inżynierii czasów Królestwa Kongresowego. Nie przegapiliśmy więc jej i wieczorem ponaddwudziestoosobową grupą spotkaliśmy się w stanicy wodnej Jałowy Róg. Prezes, który dojechał przede mną, zarezerwował dla mnie i rodzinki domki, dwa małe dwuosobowe domki, pamiętające jeszcze lata 60-te wieku ubiegłego. Spałem w podobnych wiele lat temu i Alinka ochrzciła je mianem „domków dla pieska”, bo nasza Warta była od nich bardziej obszerna. Przyjęliśmy je z wdzięcznością, nie trzeba było po ciemku rozbijać namiotu.

Prognoza pogody zapowiadała od czwartku zimno i deszcz. Był dopiero wtorek, ale zimno już dotarło. Alinka, której trafił się nieocieplony domek, nie mogła zasnąć. Obudziła mnie o trzeciej w nocy i powiedziała:
- Dziękuję, Tomasz.
Po czym odeszła, jak zły sen.

Kierunek: wschód

Dzień był bardziej słoneczny niż pochmurny. Po dopłynięciu Czarną Hańczą do Kanału Augustowskiego po raz pierwszy w życiu skręciłem w lewo, na wschód. Ileż to razy byłem już w tym miejscu i zawsze droga ma prowadziła w prawo, w kierunku Augustowa…

Kanał prowadzi tu przez lasy. Ku wodzie skłaniały się łany pierwiosnków. Koryto kręte, bo wykorzystuje dawne koryto rzeki. Śluza Tartak, budował ją „inżenier” J. Szeffer, o czym przypomina pamiątkowa tablica. Śluza Kudrynki. Tą budowali porucznicy „inżenierow” Bieliński i Horain w latach 1828 i 1829.

Mariusz zaintrygowany był betonowymi słupami sterczącymi z dna równoległymi względem brzegów rzędami. Dawniej stalowymi obręczami były do nich przymocowane drewniane odbojniki, służące do amortyzowania uderzeń tratw na zakrętach. Mariusz był zachwycony:
- One są jeszcze przedwojenne! Mają może ze sto lat! Ten beton był ręcznie zagęszczany! Popatrz, tu są ślady szalunku!

Na jednym ze słupów Mariusz wypatrzył napis wykonany cyrylicą.
- To jeszcze słup z czasów zaborów!

Mariusz zawodowo zajmuje się produkowaniem prefabrykatów betonowych.

Zabiwakowaliśmy w Rudawce, przy agroturystyce, tuż przed granicą. W miejscowym barze serwowano smaczny chłodnik a także pierogi z soczewicą i mięsem albo gryką i serem. Córeczka sprzedawczyni miała kilka lat i była komunikatywna i gadatliwa. Najpierw rozmawialiśmy z nią a potem z jej mamą. Pytaliśmy się o relacje z najbliższą zagranicą. Kontakty z Białorusią mieli dziadkowie ekspedientki, może jeszcze jej rodzice. Granica rozdzieliła rodziny skutecznie. Ostatecznie jeździło się już tylko na pogrzeby. Ona, sprzedawczyni, jeszcze nigdy na Białorusi nie była. Nie ma nawet paszportu. Zresztą, przejście graniczne istnieje w Rudawce tylko od dwóch lat.

Byliśmy potem na tym przejściu. Było już nieczynne, pogranicznicy skończyli pracę. Wśród sosen kwitły łany szczawiku zajęczego.

Noc zapowiadała się chłodna, by nie powiedzieć wprost – zimna. Ewa i Darek postanowili nocować w domku, stojącym na uboczu pola namiotowego. Nie był jeszcze wykończony, w ścianach szczeliny, ale jakby cieplej niż na dworze. Za namową Alinki też się w nim ulokowaliśmy. Gdy wróciłem do niego po wieczornym śpiewaniu przy ognisku, rzeczywiście było w nim odczuwalnie cieplej. W miarę postępu nocy wychładzał się jednak i nad ranem nie było różnicy w temperaturze między wnętrzem domku a jego otoczeniem.

Kierunek: Niemnowo

Na odprawę umówieni byliśmy na 9.30, ale czasu białoruskiego. Czyli 8.30 czasu polskiego. Stawiliśmy się w terminie, choć trzeba było wcześnie wstać. Wodowanie kajaków z pali, którymi obity jest brzeg kanału, też sprawy nie ułatwiało.

Przekroczenie granicy odbyło się sprawnie – jak na standardy tego rodzaju granicy. Nawet nie musieliśmy wysiadać z kajaków. Niemniej oglądanie naszych zezwoleń na pobyt na Białorusi i paszportów oraz wbicie pieczątek zajęło panom w czapkach o dużych okrągłych rondach godzinę. Wreszcie wpłynęliśmy do granicznej śluzy Kurzyniec, nad którą jest zwodzony most. Zjazd w dół i wypłynęliśmy już na Białorusi.

Pierwsze kilometry to zona graniczna. Nie ma w niej wsi, nikt nie może w niej przebywać a tym bardziej mieszkać. Jeszcze w jej obrębie pokonaliśmy kolejną śluzę – Wołkuszek, ładnie usytuowaną w kępie starych drzew. Zona odgrodzona jest od reszty białoruskiego kraju płotem i to on dla Białorusinów kojarzy się z granicą. Dla płynących z Polski końcem strefy przygranicznej jest most drogowy w Leśnej z posterunkiem pograniczników. Odtąd na brzegach pojawiają się wędkarze a znikają z nich kamery (ewentualnie tak są poukrywane, że nie są już widoczne).

Śluzy białoruskiej części Kanału Augustowskiego, zniszczone w czasie wojny, przez dziesięciolecia były zaniedbane i uległy dewastacji. Kanał powoli stawał się rzeką. Odbudowano je niedawno i stały się lokalnym produktem turystycznym. Kanał i okolice Grodna władze białoruskie udostępniły w 2017 roku turystom z innych krajów w ramach ruchu bezwizowego. Przy śluzie Dąbrówka pływa nawet stateczek i są miejsca na postój z wiatami. Przebywanie na nich jest płatne. Białoruś to kraj biedny i turysta - skoro stać go na marnowanie czasu na nicnierobienie - płacić musi za wszystko.

Wśród drzew na brzegu mignęły nam bunkry tzw. linii Mołotowa. Jazem w lewą stronę odbiło dawne koryto Hańczy, zakola zniknęły i Kanał wyprostował się jak żołnierz na musztrze. Nudna długa prosta doprowadziła nas do jazów i elektrowni, które prowadzą wodę z kanału do rzeczki Ostaszanki (po białorusku Astaszanki). Przenieśliśmy się na nią. Była ciekawa, trochę pni, nurt wreszcie, nawet bystrzyny. Kilkanaście minut i wysiadaliśmy na terenie turbazy w Niemnowie. Tu będziemy nocować przez dwie kolejne noce. Michał przywitał mnie wieścią, że wywrócił się. Stało się to przy wysiadaniu na pomost, kajak odpłynął, nogi rozjechały się i bęc. Michał płynął kajakiem morskim, długim i wąskim a jest to wywrotna łódka, jeśli nie ma prędkości. Trzeba o tym pamiętać i nie lekceważyć.

Rozbiliśmy namioty i zajęliśmy się obiadem. Alinka zaproponowała, by spróbować tego, co turbaza ma w ofercie. Nie był to najlepszy pomysł. Solanka była wodnista a czeburaki podano w paczce odgrzanej w mikrofali.

W Niemnowie Kanał Augustowski łączy się z Niemnem. Pierwotnie była tu trzykomorowa śluza, największa na całym kanale, gdyż niwelująca największa różnicę poziomów. Zrekonstruowano ją w latach 2004 – 2006 jako śluzę czterokomorową. Niemen przez lata odsunął się od niej, obniżył swoje dno (efekt erozji dennej) i podczas odbudowy trzeba było dodać jedną komorę. Przy śluzie w ceglanym domku jest małe muzeum Kanału. Prowadzi je pani Luba. Miała męża Polaka z Zarzyckich, rodzinę ma w Augustowie, ale języka polskiego nie nauczyła się. Nie było to dużą przeszkodą w porozumiewaniu się, a opowiadała o kanale w sposób zajmujący.

Na budce śluzowego w Niemnowie dostrzegłem krótkie obwieszczenie. Pogranicznicy zwracają się w nim do mieszkańców przygranicza o pomoc w ochronie granicy. Kto zauważy nieznane twarze, niecodzienne zachowania, niech telefonicznie powiadomi właściwą służbę (tu podano numer telefonu)...

W turbazie oprócz nas nocowali rowerzyści – Rosjanie z Kaliningradu. Rozpalili ognisko, my się dosiedliśmy z gitarą. Marek, nasz nowy klubowy kolega, najbardziej lubił „Keję”.
- Gdyby tak ktoś przyszedł i powiedział … - zagajał, jeśli nie było konceptu, co następnego zaśpiewać.

Jeden z Rosjan był kontrabasistą, na gitarze też grać potrafił. Grałem z nim na zmianę. Gardłowo i głośno śpiewał, trochę jazzując, a kolega Grzesiek, śpiewający na co dzień w chórze, nas wspierał, choćby murmurando, jeśli nie znał słów.

Od ognia biło ciepło, lecz plecy mroził zimny oddech nocy. Noc nie miała zamiaru nas rozpieszczać. Alinka spała w trzech polarach i kurtce i zmarzła. Ci, co nie zabrali tyle ubrań, zmarzli jeszcze bardziej.

Kierunek: Grodno

Rano przybył po nas autobus z polskojęzycznym przewodnikiem i pojechaliśmy na wycieczkę. Najpierw szutrem, potem asfaltem wylanym za unijne pieniądze. Choć Białoruś w Unii nie jest, to w chwilach, gdy Łukaszenko przyjmuje kurs ugodowy, Unia daje mu środki na poprawianie infrastruktury. Mijaliśmy lasy i pola, uprawiane przez rolnicze spółdzielnie, do których należy większość ziemi. Ich pracownicy mieszkają często w niedużych blokach, skupionych w małe miasteczka, zwane tu agrogorodok.

Grodno w czasie pierwszej wojny światowej było twierdzą fortową. Później umocnienia straciły swe militarne znaczenie, więc w czasie kolejnej wojny wykorzystano je w inny sposób. Fort II stał się miejscem mordowania przez Niemców ludności cywilnej z Grodna i Lipska, miasteczka położonego obecnie w Polsce, ale niedaleko stąd, nad Biebrzą. Jedną z ofiar z Lipska była Marianna Biernacka, która ofiarowała się na śmierć zamiast ciężarnej synowej. Dziś jest błogosławioną Kościoła katolickiego, patronką teściowych. Fort II zatem to dziś bardziej miejsce pamięci niż zabytek fortyfikacji. Ciekawe są półkoliste stanowiska strzeleckie na koronie wału ale zapamiętuje się pomnik klęczącej kobiety z napisem na cokole: ”Nikogo nie zapomniano, niczego nie zapomniano”.

Miasto Grodno zachowało swoje przedmieścia. Wjeżdżając do niego, jedzie się najpierw wśród bloków mieszkalnych, by potem znaleźć nagle między drewnianymi parterowymi budyneczkami, między nimi kwitną jabłonie, w ogródkach krzewy rozwijają zielone listki, a rabaty barwią wiosenne kwiaty. To przedmieścia miasta sprzed stu lat pewnie. Zachowały się, co niespotykane, bo nie uległy spaleniu podczas wojny, nie zburzono ich, a nowe osiedla postawiono dookoła.

Zwiedzanie miasta zaczęliśmy od cerkwi świętych Borysa i Gleba na Kołoży. Jest to jedna z najstarszych świątyń w północnej Europie, podobno jedyny zabytek staroruski zachowany z czasów sprzed najazdu Mongołów. Jak mówią stare kroniki, wzniósł ją pierwszy książę grodzieński Wsiewołod Daniłowicz, czyniąc jej patronami świętych, których imiona nosili jego synowie. Było to w XII w. Nie wiadomo, jak pierwotnie wyglądała. Jej część obsunęła się w XIX w. do Niemna, podmyta w czasie powodzi. Odbudowano ją stawiając w miejsce zwalonej ceglanej ściany ścianę z drewna. Zachowane mury zdobione glazurowanymi krzyżami i kamieniami są niezwykłe. Na wąskich cegłach doszukać można się znaków budowlanych w formie reliefów. Niektórym ludziom pamiętającym o tym, że początki państwowości ruskiej wiążą się z Waregami, przypominają one runy, są wspomnieniem czasów, gdy zapiski na tych terenach czyniono pismem wywodzącym się ze Skandynawii bardziej niż ze wschodu. Ściany te skrywają też liczne zamurowane dzbanki, polepszające akustykę wnętrza.

Znacznie nowszą ciekawostką jest fragment mozaiki z warszawskiego soboru św. Aleksandra Newskiego. Sobór ten wzniesiono przed 1912 rokiem z inicjatywy Josifa Hurko, generał-gubernatora warszawskiego. Miał być „nadgranicznym filarem prawosławnej Rosji” i „wojskową chorągwią”, która sygnalizuje trwałą przynależność Kraju Przywiślańskiego do Rosji. Wzniesienie świątyni miało też „ożywić nadzieje pozostałych Słowian na zjednoczenie się pod opieką prawosławnego krzyża”. Polakom bardzo się ów pomnik caratu nie podobał i zburzyli go natychmiast po odzyskaniu niepodległości. Zdobiły go dzieła najlepszych artystów Cesarstwa Rosyjskiego, mozaiki zaprojektował znany malarz Wiktor Wasniecow i ich piękno urzekło nawet burzycieli. Rozparcelowano je i rozwieziono po świątyniach prawosławnych w całym państwie. Jedną z nich jest cerkiew w Grodnie.
- Tak ułożyło się życie... - te słowa przewodnika po raz pierwszy tam usłyszeliśmy.

Spacer po odremontowanej starówce, kompozycyjnie podobnej jako całość do innych miast środkowoeuropejskich. Towarzyszyły nam w nim śmietniki pod kapeluszami, żartobliwe dziełka metaloplastyki.

Synagoga, dawniej renesansowa, po pożarze przed stuleciem odbudowana w stylu eklektycznym, z wielką salą modlitw o elementach neogotyckich. Przed ostatnią wojną w Grodnie mieszkało 60 tysięcy ludzi, w tym 30 tysięcy Żydów. Po Holocauście zameldowało się w Grodnie Żydów tysiąc. W 2009 roku mieszkało ich w Grodnie 327. Symboliczna bramka wskazuje miejsce, gdzie było podczas wojny wejście do getta. Ciekawostką statystyczną jest, że obecnie w Grodnie mieszka 370 tysięcy ludzi, w tym 70 tysięcy Polaków – czyli więcej, aniżeli całe Grodno liczyło przed wojną. Ciekawostką jest też to, że w Grodnie nie żyją Litwini, choć Grodno przez większą część swojej historii było jednym z najważniejszych miast Wielkiego Księstwa Litewskiego. W czasach wspólnej państwowości polsko-litewskiej co trzeci sejm walny odbywał się na terenie Litwy – czyli w Grodnie właśnie.

Każdy człowiek posiada swoją wizję świata, pielęgnuje swoją własną narrację i niechętnie od niej odstępuje. Podobnie każde państwo opowiada własną historię, którą uzasadnia aktualnie podejmowane decyzje. Białoruś posiada taką opowieść również i podaje obywatelom do wierzenia. Zgodnie z nią Białoruś jest kolebką i głównym dziedzicem spuścizny Wielkiego Księstwa Litewskiego. To w białoruskim Nowogródku była prawdziwa stolica Mendoga, to w protobiałoruskim języku spisane zostały statuty litewskie, to ten język był językiem urzędowym Wielkiego Księstwa, wiele podobnych argumentów się przytacza. Tyle, że snując taką historię, zapomina się o ostatnim członie nazwy państwa – Litewskie – oraz roli Litwinów w jego stworzeniu. Zapomina się o tym, że po kryzysie państwowości ruskiej po najazdach mongolskich w XIII wieku z jednej strony to państwo litewskie skupiło znaczącą część dawnej Rusi, podczas gdy od drugiej strony tym samym zajmowało się państwo moskiewskie.

Budynek straży pożarnej, na niej obraz okolicznościowy, przedstawiający strażaków różnych epok. Jedna z postaci ma twarz Mony Lizy, taki żarcik. Z ceglanej wieży w południe grany jest hejnał w stylu grodzieńskim, czyli całkiem długa melodia.

Zamek stary w odbudowie, tu lubił przebywać Batory. Naprzeciw tzw. Nowy Zamek, miejsce sejmu rozbiorowego z 1793 roku, ostatniego sejmu Pierwszej Rzeczypospolitej i miejsce abdykacji króla Stasia. Fronton Nowego Zamku został przebudowany w stylu socrealizmu z kolumnowym portykiem oraz sierpem i młotem w tympanonie. Po dawniejszej przeszłości pozostał fragment wykopanego w ogrodzie kartusza herbowego, na nim obok Orła znak Pogoni.
- Tak ułożyło się życie... - te słowa przewodnika znów usłyszeliśmy.

Plac Sowiecki, przy nim: okrągły nowoczesny teatr, czołg na postumencie pośrodku ronda - pomnik wyzwolenia przez Armię Czerwoną, miejsce po kościele farnym pamiętającym czasy Witolda, potem pełniącym rolę cerkwi.
- Może i ten kościół odbudują? – powiedział przewodnik. - Nie wiadomo, jak ułoży się życie.

Naprzeciw barokowy kościół pojezuicki, obecnie katedra, w niej świetny ołtarz główny z mnogością rzeźbionych figur oraz tablica poświęcona królowi Stefanowi Batoremu, który w Grodnie właśnie zmarł.

Od placu przez miasto prowadzi główna ulica Starówki – ulica Sowiecka, która w przeszłości nosiła nazwy Wileńskiej, Gimnazjalnej, Sabornej i Dominikańskiej. W witrynach sklepowych obrazki dziecięce z czołgami i sołdatami – znak, że zbliża się Dzień Pobiedy, najważniejsze święto Poradziecji a więc i Białorusi. Całe miasto było już z tej okazji udekorowane flagami w kolorach narodowych: zielonym i czerwonym. Z Sowieckiej skręciliśmy w ulicę Orzeszkowej. Idąc nią minęliśmy tablicę upamiętniającą pobyt towarzysza Dzierżyńskiego i z lewej na placu pomnik Lenina w otoczeniu czerwonych sztandarów. Gromadzili się pod nim licznie ludzie – będzie jakiś capstrzyk. Następne były Orzeszkowej pomnik i drewniany dom.

Pierwszy mąż Elizy Orzeszkowej za pomoc Romualdowi Trauguttowi w czasie powstania styczniowego został skazany na zsyłkę. Udało się jej wówczas uzyskać unieważnienie małżeństwa. Było to możliwe w niewielu przypadkach, jednym z nich była sytuacja, gdy małżonek został skazany. Nie poszła za mężem na zsyłkę, bo go nie kochała; niektórzy mieli jej za złe takie niepatriotyczne i niegodne żony - Polki zachowanie. Ale tak ułożyło się jej życie. Przeprowadziła się do Grodna i żyła tu potem z drugim mężem aż do śmierci. Chodziła do miejscowego sądu i słuchała rozpraw, szukając inspiracji do fabuł swoich utworów. Zyskała powszechny szacunek. Gdy umierała, bruk uliczny wyłożono słomą, by nie przeszkadzał jej stukot kół.

Niedaleko domu Orzeszkowej jest sobór katedralny, zbudowany przed ponad stu laty dla upamiętnienia żołnierzy poległych w wojnie rosyjsko-japońskiej. W jego wnętrzu zwrócić należy uwagę na ikony na filarach. Napisano na nich nowych świętych prawosławnych – pomordowanych przez bolszewików duchownych.

W czasie, gdy zwiedzaliśmy Grodno, Ewa i Darek wybrali się na cmentarz do grobu brata dziadka Ewy, odczyścić go, świeczkę zapalić. Rodzina narysowała Ewie plan cmentarza, wszak ona nigdy na tym grobie nie była, nie wiadomo było nawet, czy jeszcze istnieje. Wyprawa zakończyła się odnalezieniem grobu i spełnieniem obowiązku względem zmarłego – czyli sukcesem.

Wracaliśmy do autobusu. Na Sowieckiej fotografowały się panna młoda i jej druhny. Obiad zjedliśmy w barze w domu towarowym, samoobsługowym barze dla Białorusinów. Jedzenie na Grodzieńszczyźnie przypomina polskie, charakterystyczne są tylko draniki - placki ziemniaczane z zasmażonymi w nich mięsem czy grzybami. W sklepie kupiliśmy białoruską wódkę: czystą, krupnik, krambambulę oraz lokalne piwo, czyli piwo z browaru w Lidzie.

Przy cerkwi św. Siergieja z Radoneża rozstawione były pozostałości prawosławnej Wielkanocy. Była ona przed kilkoma dniami, prawosławny czas liturgiczny jest przesunięty względem katolickiego. Na dziedzińczyku stały kosze z pisankami i stroiki z jajami, dodatkowo ozdobione sztucznymi kurami i kaczkami.

Podczas powrotu Alinka zaproponowała, byśmy spróbowali wziąć nocleg w budynku turbazy i tak zrobili wszyscy, dla których starczyło pokoi. Ta noc była zatem dla nas ciepła i miła. Zanim poszliśmy spać, były też ognisko, gitara i śpiew. Bo gdyby tak ktoś przyszedł i powiedział…

Kierunek: Europa

Wyruszyliśmy na Astaszankę, gdy tylko zaczęła pracę elektrownia. Rzeczka nie była łatwa. Michał w silną cofkę się załapał za mostem, wyjść na nurt nie potrafił, mitrężył. To samo spotkało Alinkę i Prezesa. Bartek kajak uszkodził, wzdłużka pękła.

Niemen przywitał nas chłodno ale słonecznie. Lasy wkoło, kamienie przy brzegach jak perły wśród zieleni. Spodobał się Niemen Bartkowi. Fajna duża rzeka. Odprawa białoruska na prawym brzegu, potem litewska na lewym. Rzeka ta sama, a na brzegach – kontynent bez granic, czyli Europa. Druskienniki, w których spływ kończyliśmy, od czasu, gdy w 2002 roku zaczynałem tu wędrówkę Niemnem do Kowna, wykonały skok cywilizacyjny. Kryty stok narciarski jak w jakimiś Dubaju, kolejka linowa przez rzekę, aquapark, hotele. Przyjechały po nas busy z Polski i zawiozły do Jałowego Rogu. Na noc wynajęliśmy znów domki, lepiej jednak trafiliśmy, na wyremontowane, ocieplone słomą pokrytą tynkiem. To stara metoda, przedwojenna jeszcze. Tak orzekł Mariusz, nasz budowlaniec.

Spływ kończył się ogniskiem, gitarą i śpiewami. Przyszła do nas w odwiedziny grupa nocujących w pobliżu kajakarzy, którzy pływali sobie Hańczą. Poszli sobie po godzince - dwóch. Rozchodzili się ludzie, kilka osób zostało, gadały w parach, tylko ja i Ewcia śpiewaliśmy. Zwinęliśmy się po ostatnim utworze, odeszliśmy po angielsku, a oni rozmawiać nie przestali. Nawet nie zauważyli naszego odejścia. Znów zimno było.
- Koszmarnie zimno – powiedziała rano Alinka.

Informacje praktyczne:

Spływ odbył się w dniach 30 kwietnia – 5 maja 2019 roku, uczestniczyli w nim kajakarze z całej Polski, głównie z Włocławka i Warszawy, na własnym sprzęcie.

Poszczególne etapy:
Jałowy Róg – Rudawka: 13 km
Rudawka – Niemnowo: 20 km
Niemnowo – Druskienniki: 33 km

Transport sprzętu biwakowego na trasie spływu odbywał się w kajakach.

Od strony logistycznej (vouchery, biwak w Niemnowie, wycieczka do Grodna, przywóz uczestników i kajaków z Druskiennik do Jałowego Rogu) cała białoruska i litewska część eskapady została zorganizowana przy pomocy Przedsiębiorstwa Turystycznego Szot z Augustowa

Przekroczenie granicy z Białorusią nie wymaga wizy, natomiast konieczny jest paszport, posiadanie gotówki w ilości wymaganej przepisami, wykupienie ubezpieczenia medycznego i uzyskanie vouchera na czas pobytu. Aktualne informacje najlepiej wyszukać w Internecie lub pytając osoby, które organizują zawodowo tego rodzaju imprezy.

Informacje o szlaku Kanału Augustowskiego można znaleźć na stronie Włocławskiego Klubu Wodniaków PTTK

Autor: Tomasz Andrzej Krajewski