WKW PTTK

Składak - to jest dopiero kajak! - 2018

Składak - to jest dopiero kajak! - 2018

VI Ogólnopolski Zlot Kajaków Składanych

Bartek jest miłośnikiem kajaków składanych. Są tacy, co zbierają pocztowe znaczki, są tacy, co zaliczają górskie szczyty, a Bartek kolekcjonuje składaki. Fascynują go, jako najbliższe konstrukcyjnie pierwowzorowi, łodziom Eskimosów i Inuitów.

Przygoda Bartka ze składakami zaczęła się w 1992 roku, gdy zaczęliśmy razem pływać. Kajaki składane były wówczas w naszym klubie uważane za najlepsze kajaki wędrowne, jakie kiedykolwiek istniały. W końcu my nimi pływaliśmy… Nawet dziś sądzę, że tylko do składaka da się zapakować namiot, śpiwory, kuchnię, jedzenie, krzesełka, stolik, słowem wszystko, co dwoje ludzi potrzebuje podczas wędrówki, a także gitarę, bez troczenia czegokolwiek na pokładzie. Jednym z pierwszych spływów Bartka była Gwda. Popłynął na nią jako załogant kolegi Zygmunta, radiestety, wodniaka, trochę filozofa. Zawsze trzeba płynąć tak, aby było z wiatrem, z prądem i z góry, przy czym to trzecie jest najważniejsze, mawiał na przykład kolega Zygmunt. Kajak nosił wiele mówiącą nazwę Durszlak (mimo podejmowanych na każdym postoju wysiłków Bartka, by go zakleić, można było w nim cedzić makaron) i był oczywiście kajakiem składanym. Walka z wilgocią tak Bartka wciągnęła, że gdy tylko stać go było na własną łódkę, rozpoczął tworzenie własnej prywatnej kolekcji. Ma ich dziś kilkanaście, jedynek i dwójek, w różnym wieku, prawie wszystkie – na chodzie. Najstarszy z nich to PAX, wyprodukowany w latach pięćdziesiątych. Taką samą łódką pływał Karol Wojtyła, zanim został papieżem; potem nie wypadało mu już pływać kajakiem.

Od kilku lat w Polsce organizowany jest zlot kajaków składanych. W 2016 roku na Łynie poznaliśmy Grześka Żłobińskiego, jednego z jego animatorów. Grzesiek już w dzieciństwie został zarażony kajakową pasją przez dziadka, organizatora spływów w zakładowym PTTK i odziedziczył po nim Neptuna T 100 (stelaż rocznik 1964), którego wyposażył w nową „skórkę”. Gdy Grzesiek zaczął go składać, Bartek wyczuł w nim bratnią duszę. Odtąd myśl o spotkaniu z podobnymi mu pasjonatami nie dawała Bartkowi spokoju, więc wybrał się na ów zlot razem ze swą przyjaciółką Ewą. Relacjonowali, że widok grupy ożaglowanych kajaków na jeziorze był nie do zapomnienia. Bartek optował, byśmy wybrali się tym razem większą gromadą i tak oto znaleźliśmy się w stanicy wodnej w Bachotku.

Rozbijałem namiot, oprócz Grześka żadna twarz jak na razie nie wydała mi się znajomą, gdy podszedł szczupły mężczyzna w moim wieku.
- Jesteście z Włocławka?
- Tak.
- Tomek?
- Tak.
- Nie poznajesz mnie. To ja, Witek Gzubicki. Byliśmy razem na Narewce.
- Naprawdę?

Tylko raz byłem na Narewce, w 2000 roku, spływ był klubowy i żadnego Witka sobie nie przypominałem.
- Płynąłem z tatą, dołączyliśmy do was tylko na trzy dni. Ilonkę pamiętasz?
- Ilonkę, oczywiście, że znam.
- Ona mnie namówiła, pracowaliśmy razem.

Twarz Witka wydała mi się znajoma, po paru godzinach pamiętałem już, że byliśmy razem na Narewce, a po dwóch dniach miałem nadzieję na ponowne wspólne pływanie.

Przy wieczornym ognisku grały gitary, pojawiły się zlotowe śpiewniki w kilkunastu egzemplarzach i jeśli tylko ktoś chciał śpiewać, ten mógł, bo znał słowa. Kto nie, mógł po prostu słuchać, czasem w chórku zaśpiewać. Fajnie było posłuchać innego repertuaru niż własny.

Ogólnopolski Zlot Kajaków Składanych w Bachotku był już szóstym z rzędu. Pierwszy odbył się w sierpniu 2013 roku a doszło do niego dość spontanicznie. Na internetowym forum, na którym korespondowali ze sobą posiadacze takich jednostek, pojawił się pomysł spotkania w Realu. Potrzeba spotkania się w celu wymiany doświadczeń i informacji na temat szlaków kajakowych oraz wspólnego pływania nie była fikcją. Kajaki składane oprócz złożoności konstrukcji posiadają dodatkowy osprzęt taki choćby jak ożaglowanie i związane z nim miecze holenderskie, można nimi żeglować, co stwarza problemy ale i daje wiele możliwości nieznanych zwykłym kajakom, więc jest o czym rozmawiać. Organizacji zlotu podjął się ostatecznie Szymek Zimniewicz i doszło do niego w Boszkowie nad jeziorem Dominickim. Stawiło się 12 kajaków wraz z załogami. Dwa kolejne zloty również były dziełem Szymka Zimniewicza. Organizatorem czwartego zlotu był Tadeusz Kluk – od tego momentu co roku miejsce zlotu się zmienia. Za piąte i obecne spotkanie odpowiadał Grzesiek Żłobiński z Gdańska. Jak mówi, zadaniem zlotu stało się także dotarcie do osób, które znalazły gdzieś na strychach lub piwnicach takie łódki i nie całkiem wiedziały, z czym się zetknęły. Jak potrzebna była to inicjatywa, świadczy rozrost imprezy – na tegoroczną przybyło już 31 kajaków składanych oraz trzy inne wraz ze swoimi użytkownikami z Wrocławia, Gdańska, Rzeszowa, Łodzi, Olsztyna, Warszawy, Tczewa, Sokołowa Podlaskiego, Włocławka, Zawiercia, Godzianowa, Nowej Soli, Wołomina, Charzykowych, Milanówka, Lubina, Nidzicy, Skały, Rozalina, a nawet Wielkiej Brytanii… Choć obecnie w dobie polietylenu pływanie kajakami składanymi wydawało się sportem zamierającym i niszowym, to rosnąca z roku na rok liczba uczestników zlotu świadczy jakby o renesansie takiego kajaka. Może stanie się ze składakami coś podobnego jak z płytami winylowymi, które zdawało się, pożegnaliśmy wraz z nadejściem kompaktów a teraz sprzedaż ich rośnie?

Rankiem wśród całej masy kajaków składanych dojrzałem jednego Raidera, na jego pokładzie napis „Wołga 3690 km”. Wkrótce potem przywędrował jego właściciel, Robert Tomalski. W ubiegłym roku pokonał całą Wołgę pod prąd, stając się jednocześnie pierwszym kajakarzem na świecie, który w ogóle pokonał całą Wołgę. Nawet z prądem nikt jej jak dotąd nie przepłynął, tak mu mówili Rosjanie. To był wyczyn! Płynąć z prądem to żaden wyczyn, trzeba mieć tylko czas, odłożysz wiosło a kajak i tak płynie. Pod prąd co innego – jak nie wiosłujesz, to się cofasz. Skąd wziął się na zlocie składakowców? Pierwszą swą wyprawę pod prąd odbył Wisłą, właśnie na kajaku składanym. Kupił go, bo poszukiwał kajaka wyprawowego i wyszukiwarka poleciła mu Waylanda. Nie wiedział, na co się porwał. To dopiero był wyczyn, bo składakiem rekordu prędkości nie ustanowisz. Dlatego na znacznie dłuższą Wołgę wyposażył się już w kajak o zacięciu wyczynowym.

Start był wyznaczony na jedenastą i punktualnie o tej godzinie byliśmy na wodzie. My, czyli czterokajakowa grupa włocławska oraz Ewa i Andrzej Grochowscy na Pelikanie. Jest to stara polska konstrukcja i zarazem kolejny z tak zwanych kajaków papieskich. Karol Wojtyła pływał także tym modelem. Mniej znane a nawet można rzec, powszechnie prawie nieznane jest to, że na takim kajaku odbył się pierwszy w Polsce spływ zimowy. To właśnie Pelikanem z sankami do transportu zamocowanymi na rufie w lutym 1965 roku Jerzy Korek i Zdzisław Słowiński odbyli pionierski spływ rzeką Brdą, który dał początek imprezie, gromadzącej obecnie co roku ponad setkę uczestników. Pomagałem przenosić ów zabytek przy jazach na końcu jeziora. Zwróciłem uwagę, że miał nieco inną konstrukcję od naszych Neptunów – pokłady bardzo płaskie, a nie stromo od pokładników opadające jak w nowszych, takich jak nasze, kajakach. Na dalszej trasie był czas, by dowiedzieć się o nim cokolwiek więcej. Kupili go rodzice Ewy w 1956 roku i zarejestrowali jako jednostkę morską. Takie były wtedy czasy, że nawet kajaki musiały mieć swoje numery rejestracyjne. Władza musiała mieć baczenie na wszystko. Po krótkim okresie pływania Pelikan trafił na półkę i kolejne dwadzieścia lat na niej przeleżał. Ewa i Andrzej odkurzyli go w 1986 roku, naprawili ubytki w gumie (okazało się, że można ją wulkanizować jak dętki) i odtąd regularnie co roku nim pływają. Każdego roku zastanawiają się, czy jeszcze da radę, a on – daje.

Najmniejszym załogantem Pelikana był piesek z koczkiem na łebku. Wędrował po pokładzie, a ja się zastanawiałem, czy płótno się pod nim nie zapadnie. Nie zapadło się.

Nikt z pozostałych uczestników zlotu nie doganiał nas. Marudzili z wypłynięciem. Pierwsze kajaki doszły nas dopiero, gdy kąpaliśmy się w Drwęcy przed Brodnicą.

Spływ zakończył się na przystani za miastem. Kajaki i ludzie zostali przetransportowani na Bachotek. Pracownicy wypożyczalni kajaków, która zapewniała transport powrotny, pakowanie i umocowanie składaków zostawili ich właścicielom. Bali się dotknąć takich dziwnych łódek, a nuż coś uszkodzą?

Wbrew pozorom kajak składany nie jest tak delikatny, jak się osobom postronnym wydaje. Do czasu wynalezienia kajaka z laminatu uważano go za najlepszy kajak do pływania po rzekach górskich. Twórcą kajaka składanego był student architektury Alfred Heurich. Stworzył go w 1904 roku na wzór podpatrzonych w monachijskim muzeum kajaków eskimoskich, a w 1905 roku przepłynął nim górską rzekę Izerę. Spływ ten wykazał, że kajak tego typu lepiej sobie radzi na białej wodzie od kajaków sztywnych. Zapoczątkowało to rosnącą popularność składaka. W 1907 roku w Rosenheim Johann Klepper założył pierwszą na świecie wytwórnię kajaków składanych, która do dziś jest chyba najbardziej znanym producentem takich łódek. Składak okazał się łódką bardzo wszechstronną. Na takim właśnie kajaku pokonano raz pierwszy Atlantyk. Dokonał tego w 1928 roku kapitan Franz Römer. Wypłynął z Lizbony 28 marca i z przerwą na Wyspach Kanaryjskich w dniu 30 lipca dotarł na Wyspę Św. Tomasza na Morzu Karaibskim. Po dwunastodniowym postoju wyruszył dalej w kierunku Nowego Jorku, ale zginął napotkawszy na morzu huragan, który oprócz samotnego kajakarza pochłonął 4000 innych ofiar. Kolejnego przeskoku przez Atlantyk dokonał również Niemiec – Hannes Lindemann i również na kajaku Kleppera, seryjnie produkowanym Aeriusie II, nieznacznie

zmodyfikowanym poprzez dodanie bocznego pływaka i drugiego masztu za siedzeniem sternika. Było to w 1956 roku. Obaj Niemcy korzystali z napędu żaglowego, dlatego ich wyprawy trwały krócej niż Olka Doby, co bynajmniej nie umniejsza ich wyczynów. Obaj płynęli przecież na zwykłych kajakach, takich jakich my użyliśmy do pokonania Drwęcy, nie mieli ani GPS-a ani telefonu satelitarnego…

Tak, składak to nie krucha zabawka, choć oczywiście nie powinno się nim rzucać, jak czasem się to dzieje z kajakami z polietylenu. Pływanie kajakiem składanym uczy kultury pływania, tak mawia kolega Bartek. Uczy tego, że przeszkody się omija, a nie na nie najeżdża. Dopóki za kajaki wyczynowe uchodziły kajaki składane, a kajakami najczęściej spotykanymi były kajaki ze sklejki bądź w czasach nowszych kajaki poliestrowe, nie było problemów z pływaniem po rezerwatach przyrody. Na taki Jar Raduni nikt sprzętu nie wypożyczał, bo mógłby go już nie zobaczyć. Odkąd powszechne stały się polietyleny, można nawet żółtodzioba w Jar wpuścić, niech się umęczy, niech przeżyje przygodę życia. Nawet jeśli się utopi, to kajak przecież przetrwa. Ruszyły zatem szeroką ławą na zwałki imprezy integracyjne i panowie z ochrony przyrody natychmiast usztywnili stanowisko. Przepisy się nie zmieniły, po prostu zakaz poruszania się po rezerwatach poza szlakami wyznaczonymi zaczęli egzekwować.

Zdążyliśmy zjeść obiad i wykąpać się w ciepłych wodach jeziora przed burzą. Nie była szczególnie silna, niemniej zagoniła towarzystwo do namiotów. Ledwie zamknął się zamek tropiku, padło sakramentalne:
- Tatuś, co będziemy teraz robić?

No i zaczęliśmy grać z Zosią w różne gry, w zgadywanie, gdy myśli się o czymkolwiek a drugi musi to odgadnąć zadając pytania, np. czy to jest rzecz, czy to jest z nami na spływie, czy to pływa, czy to kajak? Koncept się kończył, na szczęście i burza odeszła. Wyszło słońce. Nad taflą jeziora snuły się poszarpane siwe mgiełki.

Przy ogniu znów rozbrzmiały gitary. Kolega Łukasz Solecki rodem z Zawiercia rozlewał piwo marcowe oraz pilsa kajakarskiego, którego uwarzył specjalnie z myślą o zlocie. Takie spotkanie jest zwłaszcza wtedy coś warte, gdy każdy daje coś od siebie, on więc przywiózł to, co uważa za szczególnie cenne. Bartek wstawił do ognia kociołek na nóżkach wypełniony kapustą, karkówką, ziemniakami, boczkiem, cebulą i co tam jeszcze w rękę wpadło a nadawało się. Kociołek dochodził ponad dwie godziny ale gdy już wszystko się ugotowało, to niech żałują ci, którzy potem nie spróbowali, bo jak się tłumaczyli, głodni nie byli, albo zęby już umyli.

Wieczór skończyliśmy pod plandeką Tadka Kluka, który sypia w rozwieszonym pod nią hamaku. Odchodziliśmy spod niej po kolei. Rano Tadek narzekał:
- Wszyscy mnie opuścili. Nie śmiej się, ciebie też to dotyczy! Na koniec zaprosiłem osy, ale one też mnie opuściły. Utopiły się wszystkie w kieliszku…

Tadek to pasjonat składaków, co się zowie! Kilkanaście lat temu na nowosolskim targu kupił swój pierwszy kajak. Kosztował parę milionów zł - było to jeszcze przed denominacją. Po rozłożeniu w ogrodzie okazało się, że był to dwuosobowy kajak Pouch Rz 85 produkcji NRD. Ku radości kolegi Tadka niewiele używany. Niebawem wyruszył z córką nad jezioro i tam zmajstrował z tego, co było pod ręką, pierwsze żagle i maszt, następnie ster a potem miecze. Ależ to była kombinacja konstruktorska! Ile radości przyniosły pierwsze dzienne i nocne rejsy, ile emocji odkrywanie na własnej skórze tajników żeglowania…. Do dziś uzbierał około 30 jednostek pływających: kajaków, łódek, żaglówko-motorówek składanych ale także laminatowych i drewnianych. W kolekcji posiada też kilkanaście spalinowych silników kajakowych. Marzy mu się, by kolekcja ta stała się zalążkiem Muzeum Turystyki Wodnej.

Ostatniego dnia imprezy po pamiątkowym zdjęciu niektórzy zabrali się do powrotu a niektórzy zeszli na wodę pożeglować. Na łagodnie wzruszonej tafli jeziora rozkwitły białe żagle, kajakiem z dwoma masztami i odpowiednio większą liczbą żagli szyku zadawał Maciek Grotowski, który pływanie z suchym wiosłem, czyli tylko na żaglach, uważa za kwintesencję kajakarstwa składakowego. Pracuje wciąż koncepcyjnie nad tym, by coraz większą mieć frajdę przy wiatrach, skonstruował większe miecze, boczne stabilizatory, teraz pracuje nad ławeczką, która umożliwiałaby balastowanie, a że do pedałów sterowych się wtedy nie sięgnie, to i rumpel by się przydał… Maciek na zlot przyjechał z żoną, bardzo dobrą, bo choć nie pływa, to wszystkie żagle szyje, które on wymyśla.

My grupą naszą włocławską popłynęliśmy na jeziora Zbiczno i Strażym, przepłynąć się, bo była ładna pogoda, ale głównie dotrzeć do smażalni ryb nad Strażymiem. Świetnie tam karmią, choć bar wydaje się skromny. Takich sielawek jak tam w najdroższym lokalu nie znajdziesz.

Wracaliśmy pod niebem pełnym białych obłoków, które w różne układały się kształty. Zosia leżała w swoim ulubionym kajaczku składaczku na swym stanowisku majtka i gapiła się w górę.
- Obczaj, widzisz krokodyla? A popatrz tam, tam są schody.
- Raczej drabina.
- Nie! To są schody do nieba!

Wielu zlotowiczów ubyło w czasie naszej nieobecności. Grzesiek był jeszcze, ale już się pakował. Cóż jeszcze powiedzieć? Żal było odjeżdżać. Złożyliśmy nasze składaczki i wróciliśmy do domów, choć nie wszyscy. Kolega Witek zamiast do domu pojechał do Świnoujścia i stamtąd trochę na żaglu, trochę na wiosłach przepłynął Bałtykiem do Ustki. Morska woda dla składaka to przecież nie pierwszyzna!

Dziękuję osobom wymienionym w tekście, które podzieliły się swymi historiami.

Informacje praktyczne:

Zlot Kajaków Składanych odbywa się co roku w sierpniu. Najlepiej jest oczywiście przybyć na zlot z takim właśnie kajakiem.

Autor: Tomasz Andrzej Krajewski