WKW PTTK

Pojezierze Auksztockie i Żejmiana - 2017

Od hałaśliwej stonki po głęboką ciszę

Ewa mówiła mi, że Pojezierze Auksztockie to najpiękniejsze pojezierze ze wszystkich, które widziała. Ewa widziała już wód niemało, więc uwierzyłem jej, tak jak mapie, na której przeplatają się głównie dwa kolory, niebieski i zielony, woda i las, a to obiecuje nam odludzie. A odludzie z dala od cywilizacji to to, co kajakarze lubią najbardziej.

Wpis pierwszy - Auksztocki weekend

Nie było dotąd czasu pisać. Ciągle coś się działo, jak to na spływie. Dziś pada i czas jest. Pojezierze Auksztockie położone jest na północnym-wschodzie Litwy, niedaleko miejsca, gdzie stykają się jej granice z Łotwą i Białorusią. Podróż z Polski zajęła nam cały bity dzień.

Pole namiotowe nad jeziorem Almajas ciągnie się wzdłuż leśnej drogi, pod sosnami. Na ławkach i wiatach podoczepiane były kartki z napisem „Rezervuota”. Miejsca te czekały na przyjazd Litwinów. Dwa stoły obok siebie nie były oznaczone, jakby na nas czekały. Przy nich rozbiliśmy obóz, naszą bazę na kilka pierwszych dni. Potem nadszedł weekend i wszystkie polanki między drzewami zapełniły się samochodami, namiotami i dymem z ognisk.

Moda na weekendowe spływy dotarła także na Litwę. Spływ w stylu litewskim to spływ z muzyką puszczaną z telefonu, czasem z użyciem zewnętrznych głośników. Im głośniej, tym fajniej. Rzeczka Būka wypływa z jezior Utenas i Utenykštis, prowadzi najpierw łagodnymi zakolami pośród wąskiego pasa moczarów i sitowia, za którym stoją ściany puszczy, później już nieco bystrzej płynie przez las. Jest to najkraśniejsza z rzeczek pojezierza. Przegradzające ją zwalone drzewa zostały przecięte tak, by dawało się je opłynąć. Mimo to Litwini perfekcyjnie się przy nich klinowali…

Jeziora Baluošas, Baluošykštis, Srovinaitis dały nam nadzieję na wyprzedzenie litewskiej stonki. Wyprzedzaliśmy kolejne spływy, które zatrzymywały się przy trzcinach na kąpiele i oczywiście słuchanie muzyki, a przed nami wyrastały następne. Przed litewską stonką płynęła inna litewska stonka. Tym razem nie tylko na kajakach, ale także na łodziach wiosłowych. Te łodzie – one to się dopiero klinowały na łączących jeziora niewielkich strugach!

Przy młynie w Ginučiai nie było miejsca na postawienie kajaków. Cała przeprawa została zastawiona łódkami tych, którzy dotarli tu przed nami i poszli na obiad lub piwo. Niektórzy pławili się pod upustem młyńskim, trzymając się specjalnie umocowanej w poprzek pochylni liny. Przenieśliśmy kajaki, klucząc między sterczącymi zewsząd dziobami i rufami, zwodowaliśmy się i odpłynęliśmy. Niedaleko było już do naszego biwaku nad jeziorem Almajas.

Do Ginučiai wróciliśmy pieszo po kąpieli w ciepłym i przezroczystym jeziorze. Nawał kajakarzy odpłynął, byliśmy niemal sami. W sklepie duża ilość wódek miała napisy cyrylicą. Wyprodukowano je w Rosji. Język rosyjski okazał się też językiem, jakim najłatwiej się porozumiewać. W restauracji zjedliśmy bardzo smaczny obiad, zamówiony trochę na chybił trafił, bo menu było tylko w języku litewskim, kelnerka mówiła trochę po rosyjsku i mało po angielsku a my w ogóle po litewsku. Dostaliśmy bliny, rybę i chłodnik. Zosia wzbudziła zdziwienie, gdy do ziemniaczanych placków (zwanych tu bulviniai blynai) zażyczyła sobie cukru. Jada się je przecież wyłącznie z kwaśną śmietaną!

Właściciel restauracji, nazwiskiem Gervas (na polski Żuraw – czyżby spokrewniony z klucznikiem Horeszków?) zjawił się później. Polecił nam smaczne lokalne piwo i uciął z nami po rosyjsku krótką pogawędkę. Zapraszał, byśmy jeszcze przyjechali na Auksztotę. Tak tu przecież pięknie… Może jeszcze kiedyś z zaproszenia skorzystamy.

Dziś pada, kończy się weekend, wszyscy turyści i letnicy wyjechali. Zostaliśmy sami na całym Pojezierzu Auksztockim. Ciszę zakłócamy tylko my.

Wpis drugi - Przez dawne pogranicze

Niedaleko jeziora Almajas znajduje się malutkie jeziorko Šilinis. Okrągłe, płem obrośnięte i wśród sosenek rojstem, na których rosną kępy zmierzwionej białej wełnianki, aromatycznego bagna i żurawiny. Ci, co się pochylą, wśród torfowców dostrzegą także delikatne orzęsione owale rosiczek.

Zimno i wietrznie. Prezesowa powiedziała, że przyjechała na spływ letni, lata nie ma, więc ona nie płynie. Czekały na nas rzeczki Almaja, Aseka i Meira, jeziora Asekas, Linkmenas, Alksnaitis, Unkstis, Asalnykštis, Asalnai, Dringykštis i Dringis. Każda z nazw kusząca, każda niczym imię pogańskich księżniczki lub księcia.

Wiało głównie w plecy i było to szybkie płynięcie. Dopiero na jeziorze Dringis, największym ze wszystkich, mieliśmy boczną falę.

Wysoko ponad jeziorem Linkmenas, na garbie dzielącym je od jeziora Ukojas, piętrzą się dwa rozdzielone przełęczą grodziska, a także wzgórze Ladakalnis, z którego widać podobno siedem jezior tutejszego wodnego labiryntu. Widoki z resztek warownych wałów lepsze były jednak niż z owego wzgórza.

Zatrzymaliśmy się w Sołach (Salos II), rezerwacie etnoarchitektury. Wioskę tą tworzą stuletnie kumietynie, raczej nie zamieszkałe. Według Leszka rząd litewski płaci ich właścicielom za to, by je utrzymywali takimi jakie są, nie przebudowywali ich ani nie rozbierali. W okolicy jest kilka takich wiosek-duchów. Wraz z innymi elementami krajobrazu przechowują pamięć. Niech przyszłe pokolenia zobaczą, jak żyli ich dziadowie.

W Puzyniszkach (Puziniškis) wdrapałem się do starego dębu, górującego nad jeziorem, starszego od samej osady. Przed ostatnią wojną była to ostatnia osada na Litwie; południowy brzeg jeziora należał już do Polski. Granica biegła na rzeczce Meira. Skręciliśmy w nią, tylko Leszek postanowił wychylić nos na jezioro Lušiai. Martwiłem się, jak się odnajdziemy, jezioro Dringis, na które wypłynęliśmy, to duża pustać wodna i łatwo zginąć w oddali. Pocieszałem się, że kto jak kto, ale Leszek wie, dokąd płyniemy, ma mapę i potrafi jej używać. Po pokonaniu jeziora załadowaliśmy kajaki na przyczepę i ruszaliśmy na poszukiwania, gdy Leszek zjawił się z wiosłem w dłoni na leśnej drodze. Dopłynął do pobliskiej wioski Vaišniunai, tam kajak zostawił i poszedł nas szukać. Czemu telefonu nie odbierał? Zostawił go w namiocie.

Pojechaliśmy do Ignaliny zatankować samochód i odwiedzić supermarket.

Ignalina, miasto tak brzydkie, że nawet Alytus przegrywa z nim o tytuł najbrzydszego miasta na Litwie. Typowo poradzieckie, zbudowane na potrzeby pracowników elektrowni atomowej – tak zarekomendował nam ją Leszek, więc długo w niej nie zabawiliśmy. Co ciekawe, rzeczona elektrownia, choć nazywa się, że jest w Ignalinie, leży kilkadziesiąt kilometrów od miasta.

Wpis trzeci - Z jezior na Żejmianę

Deszcz szemrze po liściach. Żejmiana płynie mimo, spokojna i głęboka. Dzieci pod wiatką grają z Prezesem i Korzonem w tysiąca.
- Panie kierowniku, ja to wygram dzisiaj – zapowiada Michał.

Pożegnaliśmy wczoraj jezioro Almajas, zwinęliśmy obóz i pojechaliśmy do Połuszy (Paluše). Tamtejszy kościół to podobno najstarsza drewniana świątynia na Litwie. Wraz z ośmioboczną dzwonnicą można go było zobaczyć na starych banknotach jednolitowych. To już historia, odkąd Litwa zmieniła walutę na euro. We wnętrzu można zobaczyć podobno cenne dzieła sztuki ludowej. Nie udało się nam jednak znaleźć osoby, która by nam je udostępniła.

Na nagrobkach przy ogrodzeniu znaleźliśmy kilka polskich nazwisk. W czasie Dwudziestolecia Międzywojennego bylibyśmy tu już w Polsce. Jezioro Lušiai widoczne pod wzgórzem kościelnym nazywałoby się jeziorem Łusza, a całe pojezierze zwałoby się Pojezierzem Święciańskim. Odtąd cała nasza dalsza trasa prowadziłaby przez Polskę. Ale to już było i nie wróci więcej…

Żegnaliśmy Paluše pod chmurami, z których zaczynało siąpić. Strachy to były na lachy. Chmury gnały po niebie szybko i nie rozpadało się. Kąpiel w jeziorze Lušiai jest podobno niebezpieczna. Mieszkają w nim chochliki, które o północy dręczą tych, co się znajdą w wodzie, przyprawiającym o zgubę łaskotaniem. Taka jest legenda, pewnie nieprawdziwa. Minęliśmy, płynąc, całą grupkę śmiałków w piankach, którzy brali udział w wyprawie po jeziorach wpław. Chochliki ich nie dręczyły, ale – nie było przecież po północy.

Wiatr wiał w twarz i choć fal dużych nie tworzył, to płynęło się uciążliwie i wyraźnie wolniej, niż dnia poprzedniego. Jeziora Lušiai, Šakarvai i Žeimenys dały się nam zapamiętać.

Na uchodzącej do ostatniego z tych jezior rzeczce jest stary młyn Pakretuone, obecnie - pensjonat. Gospodarz za drobną opłatą puszcza wodę na młyńskie koło. Można też, jak w Ginučiai, kąpać się pod wodospadem trzymając się liny, ale było na to za zimno.

Jezioro zwężało się coraz bardziej. Koło wioski Ožkiniai przypominało już na przesmykach między plosami rzekę, zarośniętą na całej szerokości łanami białych kwiatków włosienicznika wodnego. Pachniały obłędnie, gdy je kajak rozcinał. Wreszcie w Kołtynianach (Kaltanenai) wpłynęliśmy na Żejmianę, czystą, głęboką i dość bystrą. Tu zaczęło padać i płynęliśmy w deszczu. Knieje na brzegach były malownicze, lecz jakie to ma znaczenie, gdy okulary woda kropkuje i zalewa. W Luknie u ujścia niewielkiego ruczaju miało być pole biwakowe, było jednak tylko na mapie. Była za to łąka przy starym bezludnym gospodarstwie, obecnie pewnie daczy. Przestało padać i na niej rozbiliśmy namioty. Przy tej czynności zaatakowały nas chmary meszek, wciskających się wszędzie i gryzących boleśnie. Prezes, który jest wrażliwy na takie napady, spuchł tak, że oczy zwęziły mu się w szparki i wyglądał jak pijany Chińczyk.

Pobudka była niespodziewana. Przyjechał facet traktorem z kosiarką i zaczął kosić łąkę. Obawialiśmy się, że skosi i nasze namioty. Zwijaliśmy się szybko i o dziewiątej byliśmy na wodzie. Dzień był zasadniczo pogodny, choć chłodny jak na lipiec. Było to słonecznie, to pochmurnie, czasem wietrznie, ale raz tylko krótki deszcz przeleciał. Krasę rzeki mogliśmy podziwiać w pełni. Korzenie sosen zwisające z piaszczystych skarp, lada chwila sosny osuną się w nurt. Łany aromatycznego ajeru, pod nimi ciemnogranatowa woda wysadzana lśniąco białymi, rżniętymi w trójkąty klejnotami nenufarów, w nich złotawe chrząszcze.

W Nowych Święcianach (Švenčioneliai) przy moście spotkaliśmy kobietę. Okazała się farmaceutką, akurat szła do pracy. Obejrzała opuchniętą twarz Prezesa, udała z nim do apteki i tam sprzedała lekarstwo, które uznała za skuteczne. Znała się na rzeczy – po jego zastosowaniu Prezes zaczął wyglądać coraz lepiej.

Od owej farmaceutki dowiedzieliśmy się co nieco o litewskiej codzienności. Zarabia 350 euro na miesiąc; w sklepie piwo czy chleb kosztują zwykle jedno euro.

Zabiwakowaliśmy za ujściem rzeki Lakaja, na rozległym polu namiotowym w sosnowym lesie. W pobliżu obozowiska jest cmentarzyk, wygrodzony od reszty lasu kamienistą miedzą z polnych kamieni. Groby są na nim stare i zmurszałe, ale jest też parę nowych. Mastal zauważył, że dzięki napisom na nich można prześledzić zaszłe zmiany. Kilkadziesiąt lat temu pochowana tu rodzina nosiła nazwisko Ziblawscy. Dziś jej członkowie nazywają się Zibliauskaites lub Zibliauskiene.

To nasz ostatni biwak, na którym można palić ognisko, być sam na sam z lasem, zwierzyną, poziomkami, jagodami i rzeką. Wiesiu musi mieć dzień przerwy, takie są przepisy regulujące czas pracy kierowcy.
- Mam taki szatański pomysł – oznajmił Korzon, gdy się o tym dowiedział. – Jutro po pływaniu pojedziemy do Wilna i tam spędzimy dwie noce na kempingu!

Pomysł ten zaakceptowaliśmy.

Wpis czwarty - Dzień bez deszczu to dzień stracony

Leszek po trasie zebrał do kajaka kilkanaście grubych polan. Ostatnie ognisko nad Żejmianą miało dzięki temu dużą moc energetyczną, było niczym mały piec hutniczy z temperaturą sięgającą tysiąca stopni Celsjusza. Tak stwierdzili Bartek i Leszek, energetyk i chemik, po czym włożyli do ognia dwie szklane butelki, a one stopiły się i rano były tylko płaskimi, mało przezroczystymi, niekształtnymi plackami.

Śpiewaliśmy, spływ rzeką Lakaja planowaliśmy, kozioł sarny w ciemnościach szczekał.

Obudziła mnie kukułka. Mastal i Zosia już nie spali. Swą głośną rozmową pobudzili resztę i dzięki temu już po dziewiątej zanurzyliśmy wiosła w rzece. Płynęła z reguły przez las, rzadziej towarzyszyły jej mokradła. W pobliżu był poligon. Ciszę rozdzierały karabinowe serie. Pogoda była słoneczna, choć chłodna. Gdyby był to pierwszy maja, uznałbym ją za piękną. Był jednak lipiec i czego innego latem się oczekuje. Zbliżaliśmy się do Podbrodzia, gdy pojawiły się chmury. Wiatr gwałtownym porywem postrącał liście z drzew. Ledwie do brzegu dopadłem, fartuch zapiąłem, nim sieknęło deszczem. Ostatni kilometr pokonywaliśmy w ulewie. Ustała równie nagle, co się pojawiła – tuż przed mostem w Podbrodziu (Pabrade). Tradycji spływu stało się zadość. Michał mógł znów powiedzieć:
- Dzień bez deszczu to dzień stracony!

Wyjeżdżaliśmy w stronę Wilna w towarzystwie słońca.

Alinka wyznała, że podobał się jej spływ, co warto odnotować, Alinki są bowiem bardzo krytyczne.
Tylko pogoda się Alince nie podobała.

Leszek w drodze na spływ zostawił swego fiata na parkingu między blokami jednego z osiedli Wilna. Między setkami innych samochodów stał się natychmiast anonimowy. Zabrał go teraz i odjechał w znanych tylko sobie kierunku i celu, jak powiedział, łączyć przyjemne z pożytecznym. My zanocowaliśmy na kempingu Vilnius City i prawie dwa dni szwendaliśmy się po mieście.

Michała zaskakiwały liczne poloniki. Ludzie modlący się po polsku od Ostrobramską Madonną, śpiewający „Serdeczna Matko…” przy dźwiękach harmonii, polskie napisy na epitafiach w kościołach, spisane po polsku tablice pamiątkowe na murach, Muzeum Mickiewicza wyłącznie Polaków pełne. Mimo upływu osiemdziesięciu prawie lat oraz wysiłków sowieckich i litewskich ślady polskości wciąż są w Wilnie obecne i widoczne.

Na Rossie przy grobie Matki i Serca Syna z biało-czerwonymi flagami i sztandarami gromadzili się kombatanci, harcerze, cywile. Wkrótce miały się zacząć obchody iluś tam lecia Operacji Ostra Brama. Niewiele było tych osób i nie zostaliśmy, by zwiększyć ich liczbę. Nie miałem ochoty na patriotyczne manifestacje w towarzystwie osób, które - jak jedna z pań tam zebranych – twierdzą, że tu była Polska i jest Polska. Słowa te pachną endecją na kilometr, a z ideologią tego rodzaju mi nie po drodze. Mimo to kłuło mnie trochę na Litwie to, że na opakowaniach artykułów spożywczych czy w muzeach nie widywałem prawie napisów po polsku, choć Polacy stanowią na Litwie najliczniejszą mniejszość. Były informacje po litewsku, angielsku, niemiecki, rosyjsku i dopiero, gdy wszystkie popularne języki zostały wyczerpane, a jeszcze skrawek miejsca był – po polsku. Widać, jak to młoda i nie całkiem okrzepła państwowość, skoro wciąż ją trzeba najprościej, bo przez zaprzeczenie oczywistej teraźniejszości i wspólnej przeszłości utwierdzać.

Po raz pierwszy byłem na wieży telewizyjnej. Wjechaliśmy windą 165 metrów nad ziemię. Warto było, choć wyjazd nie był tani – kosztował 7 euro od dorosłego i 4 euro od dziecka. Litwa stała się już, jeśli o ceny chodzi, europejska… Z okien usytuowanej tamże restauracji widać w dole całe Wilno, rozłożone po obu stronach wijącej się Wilii (po litewsku Neris). „Wilno, które w lasach siedzi, jak wilk pośrodku żubrów, dzików i niedźwiedzi!” Tyle wieszcz Adam; z tarasu wieży widać, na ile się zmienił od jego czasów wileński pejzaż, pejzaż miasta osadzonego poszczególnymi dzielnicami pośród lasów.

Wieża ta to także pomnik niepodległości kraju. W 1991 roku w walkach z rosyjskimi żołnierzami zginęło pod nią 14 Litwinów. Między innymi ich życie było ceną zapłaconą przez Litwę za niepodległość. Upamiętniają to pomnik, grupa krzyży i świątków u podnóża a także izba pamięci w przyziemiu.

Wracamy przez Gruto Parkas, miejsce, gdzie zgromadzono pomniki i pamiątki komunizmu z całej Litwy. Warto zobaczyć Leninów, Stalinów, pomniejszych spiżowych bojowników, wodzów i działaczy epoki zamordyzmu i kolektywizacji, wystawionych w lasku sosnowym, żeby sobie o nich przypomnieć i nie dać się uwieść im podobnym. Niech już na wieki zostaną na tej zielonej trawce.

Deszcz dopada nas przed granicą. Wiadomo, dzień bez deszczu to dzień stracony.

Informacje praktyczne

Spływ zorganizowany przez Włocławski Klub Wodniaków PTTK odbył się w okresie od 29 czerwca do 9 lipca 2017.

Mapy i przewodniki

Mapa „Aukštaitijos Nacionalinis Parkas” wydawnictwa Leidykla Briedis, skala 1:50 000; mapa szlaku kajakowego „Žeimena” wydawnictwa Leidykla Briedis, skala 1:30 000; obie można nabyć w sprzedaży wysyłkowej przez Internet.

Opisy rzek w Internecie np. na stronach http://www.upese.lt oraz www.kajak.org.pl

Kilometraż szlaku

Szlak łatwy (ZWB), nieuciążliwy (u 1), bardzo malowniczy (***). Przeciętny przepływ za jez. Utenykštis 0,93 m3/s, w m. Kaltanenai 6,24 m3/s, w m. Pabrade 22,2 m3/s.

119,0
biwak Aukstuolinis nad jez. Utenas
118,8
przesmyk na jez. Utenykštis
117,0
wypływ rzeczki Būka
112,9
Vaišnoriške, most
106,9
ujście Būki do jez. Baluošas, przed nim most
105,3
przepływ na jez. Baluošykštis, most
104,4
wypływ rzeczki Skriogžle
103,5
jez. Srovinaitis
102,3
Ginučiai, most i młyn, przenoska na rzeczkę Srove
101,6
ujście Srove do rzeki Almaja; w prawo pod prąd blisko na jez. Almajas, nad nim rozległe leśne pole biwakowe
99,3
Almaja uchodzi do jez. Asekas
98,7
wypływ rzeki Aseka
98,0
ujście rz. Aseka do jez. Linkmenas; na wprost przepływ na jez. Alksnaitis, nad którym jest rezerwat kulturowy Salu; jez. Alksnaitis łączy się z jez. Ukojas a to z jez. Pakasas, do którego uchodzi rzeczka Tauragna, płynąca z jez. Tauragnas, spławna przy wyższych stanach wód
96,4
Jez. Asalnykštis, za nim jez. Asalnai
92,5
z l. ujście rzeczki Meira; pod prąd można popłynąć nią na jeziora Dringykštis i Dringis; na pn. brzegu tego ostatniego ładne pole namiotowe blisko m. Vaišniunai (od wpływu na Meirę ok. 7,5 km)
91,9
połączenie jez. Asalnai z jez. Lušiai; ok. 1,5 km na wsch. m. Paluše
91,1
przesmyk na jez. Šakarvai
88,5
przesmyk na jez. Žeimenys, most
84,2
z l. ujście rzeczki Kretuona, nad nią młyn Pakretuone
79,9
wypływ rz. Žeimena
78,9
Kaltanenai, most drogowy, za nim most kolejowy
75,6
ujście rz. Kiauna (p)
70,9
osada Lukna (p)
59,9
Švenčioneliai, most
48,8
ujście rz. Lakaja (p), za nim pole biwakowe; dalej most między Rimkai i Liuline
17,5
Pabrade, most drogowy, przed nim ujście rz. Dubinga
1,7
Družiliai, most
0,0
ujście rz. Žeimena do rz. Neris (Wilii); stąd rz. Neris 49 km do centrum Wilna i 212 km do Niemna

Autor: Tomasz Andrzej Krajewski