WKW PTTK

GRABIA RZEKA MŁYNÓW

GRABIA RZEKA MŁYNÓW - Kajakiem po Grabi

Wiesiu spóźnił się jedyne półtorej godziny. Miał obsuwkę w pracy, tak tłumaczył, gdy się wreszcie pojawił. Spóźnił się, ale mieliśmy czasoprzyspieszacz i nad Grabię zdążyliśmy przed nocą. Do Kuźnicy dojechaliśmy, gdy się zmierzchało. Przy moście skręciliśmy w boczną drogę, były przy niej pole, drzewa, na uboczu dom. W nim ktoś stukał, pukał. Poszedłem zasięgnąć języka. Stukanie ustało, głos z wysoka polecił mi łąkę przy jazie powyżej mostu, trzeba skręcić w szutrówkę w prawo, potem konsekwentnie w prawo. Wiesiu kręcił trochę nosem, bo końcowy dukt był nieco przesłonięty drzewami, ale poodchylaliśmy gałęzie i wysokim swoim busem wjechał. Rozbiliśmy namioty w wysokiej trawie i dopiero po ich zwinięciu wygniecenia ujawniły, kto jak miał nierówno.

W tym roku jeszcze tam kajaków nie puszczałem

Klejnoty rosy lśniły na pajęczynach, para z czajniczka mieszała się z mgłą. Wędrujące szybko ku górze słońce sprawiało, że i rosa, i mgła stawały się wspomnieniem. Nie było po nich śladu, gdy schodziliśmy na wodę.

Grabia powyżej jazu w Kuźnicy to na mapie kilka prostych odcinków. Podobno można płynąć nią od Drużbic, ale według mapy nudne się to zapowiadało i takież by było. Ot, szerszy rów przez łąki.

Grabia za mostem w Kuźnicy to już rzeczka. Nieduża, ale czysta, dno piaszczyste. Grabia za Kuźnicą to zieleń wkraczająca na wodę z brzegów kępami rzepichy, żywokostu i tataraku, zieleń zwieszających się gałęzi wiklin, zieleń pływających liści grążeli. Królestwo świtezianek, mieniących się w słońcu granatowych skrzydełek i chabrowych tułowi. Płynięcie sielskie, ale powolne i dość uciążliwe. Dużo gałęzi, kołków i drzew, a mało nurtu. Przerzutki i przeciągania, a także przeszkody typu „człowiek górą”, jak nazywa je Leszek, czyli że kajak pod spodem przejdzie, ale człowiek już nie. Duże pole do współpracy i interakcji.

- Napływaj, Ewa! – wołał Bartek stojąc na jednym z pni.
- Ale masz dół zajęty…!

Grabia to dawniej rzeka pracująca, dziś na emeryturze. Zbudowano na niej dużo młynów i znaczna ich część zachowała się do dziś, choć już roli przemysłowej nie spełnia. Pierwszy z nich spotkaliśmy w Jamborku. Obecnie to bar. Z przyjemnością zrobiliśmy sobie tam przerwę przy kufelku zimnego piwa i smażonych rybach, pochodzących z zasilanych wodami rzeki stawów. Kolejne dwa drewniane młyny, połączone ze sobą mostem, zachowały się w Talarze – Ldzaniu. Można je zwiedzać, a większy z nich również tuli przy sobie knajpkę. Spotkałem tam lokalnego organizatora spływów. Zdziwił się, skąd płynęliśmy. On jeszcze w tym roku z Kuźnicy spływów nie puszczał, przeszkód za dużo, tak powiedział. Polecił nam dobre miejsce na biwak przy połączeniu rzeki i młynówki, jest tam równa i rozległa łąka. Skorzystaliśmy z jego rady. Fajna to była miejscówka, niby ustronna, ale do sklepu czy baru pieszo niedaleko. Były gry i zabawy towarzyskie, badminton, śpiewy, tańce. Niektórzy się wykąpali i zachęcali, by pójść w ich ślady.
- Kto się umywa, tego ubywa - odpowiedział Piotr, rozparty wygodnie w fotelu i jego przykład był zaraźliwy.

Pogoda jak w Bollywood

Przez cały dzień pogoda jak w Bollywood – czasem słońce, czasem deszcz.

Wracałem z porannego spaceru, gdy zaczęło padać po raz pierwszy. Padało do ósmej, potem rozpogodziło się i pożegnaliśmy się z biwakiem w Ldzaniu. Grabia sunęła obrzeżami sosnowych lasów, ocierała o piaszczyste skarpy, płynęła szpalerami olch, to znów wśród mięty, kosaćców i traw. Kozioł sarny susem wielkim rzekę przesadził tuż przed kajakami Joli i naszym. Kto by pomyślał, że jesteśmy niedaleko Łodzi, a to dzikie otoczenie to tylko pozór niewiele dalszy, niż sięga wzrok. O bliskości cywilizacji przypomniał wkrótce miarowy szum aut przelatujących po trasie S8. Kurtyny wzdłuż szosy widzieliśmy długo, zanim wreszcie przepłynęliśmy pod wiaduktem.

W Baryczy czekał nas czwarty młyn – przenoska przy jazach. W Kolumnie po budowli wodnej pozostały tylko resztki, spław z kamienistego prożku. Na opłotkach Łasku przy stawach rybnych korzystających z dawnego spiętrzenia młyńskiego musieliśmy najdalej obnieść kajaki, bite trzysta metrów. Bartek jednak, wiozący wózek, zaginął.
- Gdzie on jest? – pytaliśmy i nosiliśmy kajaki począwszy od najlżejszego.
- Płyniemy – odparł Bartek przez telefon.

Obnieśliśmy wszystkie kajaki, a Bartek nie dopłynął. Nie było też Ewy. Popłynęliśmy dalej – dadzą sobie radę, mają przecież wózek.

Trzy kamieniste prożki, wreszcie - Łask. Zebrała się burza. Leszek optował za pójściem do miasta, ale okoliczności przyrody nam się nie podobały. Nie było dogodnego wyjścia na ląd, no i ta burza. Najlepiej przeczekać ją pod mostem. A ten jest już za miastem. Nie zdążyliśmy – deszcz nadbiegł łomocąc po liściach i wodzie. Założyliśmy z Zosią przy brzegu kurtki i fartuchy i tak uzbrojeni pomknęliśmy ponownie w stronę mostu, lecz nim go osiągnęliśmy, deszcz ustał.

Grabia była dalej kajakarsko ciekawa. Pojawił się nurt. Głęboka rzeczka mknęła wąskimi ciaśninami między trzcinami, z zakrętu w zakręt. Kilka drzew i resztki stalowego mostku wymagały przerzucania kajaków lub krótkich obnosek brzegiem. We wsi Okup Mały pokonaliśmy niewysoki próg po dawnym młynie i zatrzymaliśmy się przy moście. Była tam tabliczka z numerem telefonu właściciela, zadzwoniłem i chwilę potem za jego zgodą rozstawialiśmy namioty na pachnącej, wykoszonej łące.

Bartek i Ewa dopłynęli znacznie później. Bartek trochę marudził, czy musimy sobie coś udowadniać, że tyleśmy przepłynęli. Ewa przyczynę opóźnienia przedstawiła tak:
- Bartek jest retro. Lubi retrokajaki, ma retronamiot, lubi też retrospekcje i retroakcje.

Dzieciom nie było dość. Zosia chciała popływać jedynką, więc po obiadokolacji zepchnęliśmy ją na wodę. Michał dołączył w drugim kajaku jedynce i godzinę się jeszcze kręcili.

Młyn w Zielęcicach

Padał deszcz. Drobny siąp leciał, to znów mocniej przygrzewało. Spaliśmy, ile się dało, nawet do jedenastej, ale opad nie ustawał.

Leszek poszedł na wycieczkę do odległego o grube kilka kilometrów rezerwatu, Gosia postanowiła się wyleżeć (tego brakowało jej na tym urlopie!) a my, czyli reszta bandy, poszliśmy do położonego kilkaset metrów w dół rzeki młyna w Zielęcicach. Jego właściciel jest zarazem właścicielem łąki, na której rozbiliśmy obóz i nalegał, byśmy go odwiedzili.

Młyny w tym miejscu istniały już w XVI wieku. Odnawiano je, budowano nowe w miejscu starych, lecz podpiętrzenie odtamtąd istniało. Około roku 1826 zbudowano młyn na prawym brzegu, a wkrótce potem folusz na brzegu lewym. Folowali w nim wełnę tkacze Zduńskiej Woli, Okupu i Łasku. Folusz ten w pewnym momencie został przekształcony na młyn a w 1916 roku oba młyny napędzała jedna turbina. Rozebrano je podczas II wojny światowej. Bezpośrednio po jej zakończeniu dziadek obecnego właściciela zbudował nowy młyn, murowany, z jedynie najwyższą kondygnacją drewnianą i ten budynek istnieje do dziś. Był to wówczas młyn wodny. Zelektryfikowano go w latach siedemdziesiątych. Jego maszynownia w znacznym stopniu wykorzystuje maszyny z obiektu poprzedniego, najmłodsza z nich jest z roku 1947. Okres prosperity przeżył w czasie stanu wojennego, gdy nie było mąki w sklepach. Wciąż mógłby być czynny, choć ostatni raz pracował dziesięć lat temu. Teraz jest jednak tylko swoistą wizytówką właściciela. Służy zwiedzającym, przyjeżdżają tu dzieci, fotograficy, studenci, profesorowie, spece od mąki, od zboża, od hydrologii.

Przebimbaliśmy jakoś ten dzień, trochę pod świetlicą, trochę grając w karty. Michał z nudów umył nawet kochery wszystkich spływowiczów, brudne po obiedzie. Fakt, posługując się płynem i gąbeczką a nie piaskiem i trawą, ale dał radę. Od piętnastej nawet nie padało, powietrze było jednak tak nasycone wodą, że wilgoć na ubraniach się skraplała.

Udany finisz

Pobudka, zwijanie i po dziewiątej wodowaliśmy się już za progiem niedaleko biwaku, na odnodze omijającej zielęcicki młyn. Poprowadziła nas rzeka ciekawa, w miarę bystra, z wieloma drzewami do pokonania bez wysiadania, tylko kilka dużych pni tak było powalonych, że trzeba było na nie wyłazić i kajaki przesuwać wierzchem. Gałęzie na jednym z zakrętów zrzuciły Mastalowi okulary. Poszły na ciemne dno jak załoga pewnej szanty. A czemu sznureczka nie miał? Mastal musiał odtąd po omacku płynąć, bo tylko tyle widział.

W Bilewie spłynęliśmy nieduży prożek, przy byłym tartaku wodnym w Woli Marzeńskiej przenieśliśmy łódki kląskając w grzęzawisku. Nie każdy lubi kląskanie – Bartek ocenił, że próg można spłynąć, a w palisadzie kołków za progiem jest luka, którą się przemknie. I po chwili Bartek był już na dole. Ewie tak się to z brzegu spodobało, że też się zdecydowała, nie bez namowy Bartka zresztą. Jej tak gładko nie poszło. Uderzyła dziobem kajaka w obramowanie brzegu za progiem, jeszcze przed kołkami i mina, jaką zrobiła zanim w lukę w palisadzie trafiła, była niepowtarzalna.

Świetnie było, tak wszyscy orzekli, gdy przy moście w Marzeninie kończyliśmy. Było jeszcze wprawdzie przedpołudnie, ale musieliśmy odwieźć Jolę i Kasię do Sieradza na pociąg do Wrocławia.

W 1990 roku w organizowanym przez nas spływie Zgłowiączką uczestniczyła grupa z Bełchatowa. Ochrzcili oni naszą przecudną Zgłowiączkę niezbyt pochlebnym mianem Rzeżączki i wciąż wspominali o jakiejś Grabi. Bo u nas na Grabi…. Wydawali się niespełna rozumu lokalnymi patriotami. W głowach nam się nie mieściło, jak koło Bełchatowa czyli – co powszechnie wiadomo – koło wyrobiska odkrywkowej kopalni - może istnieć ciekawa rzeka, a tym bardziej – rzeka ciekawsza od naszej kujawskiej Zgłowiączki. Teraz wiemy, że jest to możliwe, jest takowa, może nie ciekawsza od Zgłowiączki, ale co najmniej równie ciekawa, a na imię jej – Grabia.

Wrócimy więc na nią, bo trzeba ją dokończyć. Zabrakło nam jednego dnia – albo innymi słowy, trafił się nam jeden dzień deszczowy…

Informacje praktyczne

Spływ odbył się w czerwcu 2017 roku; zorganizował go Włocławski Klub Wodniaków PTTK.
Grabia to jedna z najładniejszych rzek w środkowej Polsce.
Odcinek dostępny dla kajaka: Drużbice - Grabno (67,4 km)
Odcinek przepłynięty: Kuźnica – Marzenin (35,5 km)
Trudność: ZWB, uciążliwość: u 4.

Orientacyjny kilometraż:
57,0 - Kuźnica, jaz, niżej most
52,0 - Jamborek, jaz
45,3 - Talar, młyny
41,0 - Barycz, jazy
37,4 - Kolumna, most, za nim kamienisty prożek
35,6 - Łask, jaz przy stawach rybnych, przenoska drogą gruntową lewą stroną 300 m
34,0 - Łask, most kolejowy, przed mostem z l. dopływ odnogi rzeki prowadzącej przez zalew w Łasku, nad którym jest plaża i możliwość biwakowania; aby się na niego dostać, trzeba podpłynąć pod prąd i przenieść się przy jazie
32,3 - Łask, most drogowy
27,3 - Zielęcice, most, za nim przenosić kajaki w prawo na rzekę obok kamienistego progu; na wprost dawny młyn
24,0 - Bilew, kamienisty próg
21,8 - Wólka Marzeńska, d. tartak wodny
21,4 - Marzenin, most
0,0 - ujście Grabi do Widawk

Opisy szlaku: Turystyka kajakowa promuje łódzkie: Z nurtem Widawki z nurtem Grabi, wyd. Urzędu Marszałkowskiego Województwa Łódzkiego, Łódź 2014; Marek Lityński, Warta przewodnik kajakowy, Łódź 2008; w Internecie m.in. na stronach www.kayko.pl

Kajak można wypożyczyć m.in. w Łasku - KAYKO, lub w Szczercowie - PPUH Coma.

Autor: Tomasz Andrzej Krajewski