Pospolite ruszenie na bagnach
Mrozoodpornym miłośnikom bagien
Kwestia przebiegu obwodnicy Augustowa przez dolinę Rospudy zdominowała
w ostatnich dwóch miesiącach media. Merytoryczne argumenty za i przeciw
alternatywnym wariantom proponowanym przez drogowców oraz ekologów są znane,
a sprawę zapewne ostatecznie rozstrzygnie Europejski Trybunał Sprawiedliwości
w Luksemburgu. Nie ma sensu powielać tej dyskusji, warto natomiast skupić
się na postawach ludzi zaangażowanych po obu stronach w ów gorący spór.
Miałem okazję nieco poznać jednych i drugich, spędziwszy trzy dni w obozowisku
nad Rospudą - w roli korespondenta "Głosu Uczelni".
Jadąc do Doliny, przypuszczałem, że na miejscu spotkam w większości ludzi bardzo specyficznych: ekologicznych fundamentalistów o zupełnie skrajnych poglądach, z de- finicji przeciwnych jakiejkolwiek ingerencji człowieka w przyrodę. W kwestii samej obwodnicy miałem dość mieszane uczucia - sam będąc zamiłowanym kierowcą, jeszcze miesiąc temu uważałem, że rację mają raczej zwolennicy budowy estakady przez torfowiska (ostatecznie zmieniłem zdanie, ale już po zapoznaniu się ze sprawą na miejscu).
Ku memu zaskoczeniu, w leśnym obozie spotkałem prawdziwych profesjonalistów z kilku organizacji ekologicznych, bardzo dobrze zorientowanych nie tylko w problematyce przyrodniczej, ale również prawno-ekonomicznej i inżynierskiej zzakresu budownictwa drogowego. Ludzie ci, niewątpliwie emocjonalnie zaangażowani w swą akcję, potrafili się wypowiadać w sposób niezwykle rzeczowy, uzasadniając, dlaczego ich zdaniem, obwodnica Augustowa powinna omijać bagna. Nie oni jednak decydowali o charakterze całego wydarzenia w sensie socjologicznym.
Biwak w Dolinie zasiedliło głównie wielobarwne pospolite ruszenie - ludzie młodzi, studenci oraz pracownicy różnych firm i instytucji, którzy nieraz jechali całą noc pociągiem lub zdezelowanym samochodem przez Polskę, by w środku zimy postawić namioty i koczować w nich przez kilka dni w skrajnie trudnych warunkach. Trzeba było samemu tam dotrzeć, by zrozumieć, jak ogromnym wyrzeczeniem jest długotrwałe przebywanie na mrozie, cały czas w tym samym ubraniu i bieliźnie, wśród gęstego dymu z płonących ognisk i praktycznie bez możliwości umycia się. Jak "to smakuje", gdy rozbija się na zmrożonym na kamień śniegu namiot i kładzie na lodowatą podłogę zwykłą karimatę. Ja sam ubrałem się w dres i dwie pary polarów, a w nocy zawinąłem w śpiwór i puszysty koc typu "miś", do tego czapka i trzy pary skarpet. Pierwszego wieczoru wydawało mi się, że to w zupełności wystarczy; zmieniłem zdanie o 4 rano, gdy obudziłem się we wszechogarniającym chłodzie. 20-stopniowy mróz przebijał się od spodu przez letnią karimatę, mimo grubych ubrań; zimno przenikało całe ciało, drętwiały zwłaszcza stopy - nie potrafiłem zmusić się, by spać w butach. Materiał namiotu pokrywała od wewnątrz wyraźna warstwa szronu od pary wodnej z oddechu. Nie byłem w stanie już zasnąć - pozostało przetrwać do świtu, kiedy można było się wreszcie ogrzać przy ognisku. Dodatkową "atrakcją" mogła być warta, polegająca na konieczności patrolowania obozu, np. między godziną 3 a 5 nad ranem. Zapewne jeszcze inne wrażenia mieli alpiniści śpiący w prowizorycznych szałasach wiszących u szczytu drzew, którymi dodatkowo kołysał wiatr.
Odrębna kwestia to jedzenie: gotowane w wielkich garach tajemnicze, choć pożywne breje o nieokreślonym kolorze i zaskakującym smaku, zimne kanapki z pasztetem sojowym lub paprykarzem szczecińskim, wodnista i momentalnie stygnąca na powietrzu herbata. Warto dodać, że na terenie obozu obowiązywała całkowita prohibicja - ani razu nie widziałem, żeby ktoś tam pił choćby piwo czy grzane wino.
To, co jednak najbardziej uderzało, to ogromna solidarność, wręcz braterstwo przybyłych z całego kraju ludzi. Jeśli można z czymś porównać atmosferę panującą w obozie, to chyba tylko ze strajkami Solidarności w 1980 r. Uczestnicy protestu dzielili się jedzeniem, pożyczali wzajemnie na noc polary i koce, przygarniali tych, którzy przyjechali bez własnych namiotów. Dla osób najbardziej zmarzniętych lub przeziębionych istniała możliwość awaryjnego noclegu na tzw. bazach - w gospodarstwach zaprzyjaźnionych rolników, gdzie można było się ogrzać i nawet wziąć prysznic. Sam widziałem, jak wieczorami dochodziło do przekomarzań, kto ma tam jechać najbliż kiszej nocy - wiele osób mówiło, że nie, oni jeszcze wytrzymają czwartą, piątą noc w namiocie, są przecież inni, bardziej potrzebujący. Nigdy nie widziałem do tego stopnia szlachetnych, altruistycznych postaw, to społeczne zjawisko było po prostu piękne. I niezależnie od tego, jak by oceniać meritum sporu o Rospudę, ci przemarznięci, przepoceni i niewyspani młodzi ludzie budzili po prostu ogromny szacunek, wręcz odruchową sympatię. Należy podkreślić, że wszelkie pomówienia, że brali oni jakiekolwiek pieniądze za udział w proteście, są po prostu haniebne, wręcz przeciwnie - dla przybyłej młodzieży już sam wydatek pieniędzy na bilet kolejowy lub benzynę był istotnym wyrzeczeniem.
Przebieg tzw. debaty z mieszkańcami Augustowa w niedzielę 25 lutego był relacjonowany na bieżąco przez media; cała Polska widziała, jaki pożałowania godny charakter miało to wydarzenie. Nie chcę w tym miejscu uogólniać, chodząc incognito wśród tłumu, miałem okazję porozmawiać przez dwie godziny z wieloma sensownymi ludźmi, którzy opowiadali mi o tirach, ginących pod ich kołami dzieciach, nieustannym hałasie i spalinach. Ich racje były dla mnie równie ważne jak argumenty ekologów i nie sposób ich podważać. Niestety, nie oni zdominowali spotkanie. Większe wrażenie robiły krzyki, wyzwiska, zacietrzewione twarze pań w średnim wieku z krzyżami w ręku, pełni agresji mężczyźni obrzucający obelgami przybyłe z poparciem dla ekologów starsze małżeństwo - bohaterów Sierpnia 80 Andrzeja i Joannę Gwiazdów. Cóż powiedzieć o prymitywnych komentarzach podpitych osiłków o nalanych twarzach, że należy wyciąć te wszystkie krzaczory nad Rospudą, że ekolodzy to "narkomani i sprzedawczycy", którzy biorą po 200 zł za dzień pobytu? Cisnęło się na usta określenie "buraki" Nie, nie chcę tego tematu rozwijać.
Rozumiem rozgoryczenie i złość ludzi rozjeżdżanych przez tiry, ale nie pojmuję, dlaczego organizatorzy mityngu nie wydelegowali nań ludzi kulturalnych i szanowanych w mieście, zdolnych podjąć merytoryczną debatę? Zupełnym kuriozum był występ niedawnego kandydata na prezydenta Białegostoku - Krzysztofa Kononowicza, który we właściwym sobie stylu zaczął perorować, że ma pomysł, jak pogodzić ekologów i mieszkańców miasta. To już była zupełna groteska, ja osobiście miałem poczucie nierealności całej tej sytuacji.
Wspomnę jeszcze trzecią grupę ludzi, najmniej medialną. Byli to chłopi z pobliskich gospodarstw agroturystycznych, którzy przyjeżdżali po zmroku z wyrazami poparcia dla ekologów, dostarczając całe kilogramy żywności domowej roboty i udostępniając wspomniane już wcześniej chałupy na zastępcze kwatery. To również zaciekawieni licealiści i gimnazjaliści z Augustowa, dopytujący się o dolinę, wyznający, że też żal im przyrody, choć chcą mieć obwodnicę. Ani jedni, ani drudzy nie wpisywali się w dychotomiczny podział kreowany przez TV - i chyba sami nie chcieli w niej występować, bojąc się reakcji sąsiadów.
Gdy już przyjechałem do Torunia - z prasy dowiedziałem się, że sprawa szosy nabrała charakteru politycznego, że to kolejny przedmiot sporu rząd- -opozycja. To chyba jakieś polskie odchylenie, żeby w każdym publicznym zdarzeniu widzieć element partyjnych rozgrywek. W obozie nad Rospudą nie rozmawiało się w ogóle o polityce; śmiem nawet twierdzić, że większość młodych ludzi, która tam przyjechała, bardzo słabo się na tym polu orientowała, a już na pewno tym nie interesowała.
Nikt dziś nie wie, jak się zakończy spór o obwodnicę. Myślę jednak, że można użyć, w odniesieniu do broniących przyrody ekologów, słów będących trawestacją tych, które wypowiedział niegdyś Napoleon do swych żołnierzy po bitwie pod Austerlitz: macie prawo do końca życia być dumni, że walczyliście o dolinę, a jeśli w przyszłości któryś z Was powie "obozowałem nad Rospudą" - ludzie odpowiedzą "oto bohater".
Autor: Leszek Pazderski