WKW PTTK

Na granicy zaborów Tążyna - 2021

Na granicy zaborów Tążyna - 2021

Marek nie widział takiej wody w Tążynie od dziesięciu lat. Marek zwany Siekierą mieszka niedaleko i parę razy w tygodniu widuje ją podczas spaceru. To rzeczka jego dzieciństwa. Czy ktoś nią w ogóle spłynął?

Namówieni przez Marka stawiliśmy się w szóstkę, pięciu chłopa i Beata, z kajakami przy mostku na polnej drodze prowadzącej z Podgaja i Goszczewa do Grabia. Tążyna dopływa do tego miejsca łagodnymi zakolami wśród pól i łąk. Od strony Grabia blisko jest skraj lasu. Marek stwierdził, że wyżej nie warto próbować. Nudno byłoby, ciek uregulowany. Górny bieg Tążyny nosi nazwę Kanału Parchańskiego. To samo przez się o czymś świadczy.

Dwoisty charakter Tążyny to pomnik historii. Górny jej bieg, w pełni uregulowany, w całości znajdował się na terenie państwa niemieckiego. Dolny, meandrujący, naturalny, który na nas czekał, to granica zaborów pruskiego i rosyjskiego (ściślej – Kongresówki) począwszy od Kongresu Wiedeńskiego aż do odzyskania niepodległości przez Polskę, czyli przez ponad stulecie. Przebieg linii granicznej wzdłuż Tążyny ustalony przez komisję delimitacyjną był następujący : ,,Zacząwszy od Wisły, gdzie stał czerwony krzyż, postawiono pierwszy słup graniczny z orłem bez numeru. Od tego punktu granica idzie nad strugą Tążyną pomiędzy łąkami hollendrów Wołuszewa z polskiej i Otłoczyna z pruskiej strony, aż do okupnika Drozdowskiego, a w tym dystansie postawiono także dwa słupy bez numeru, dalej przechodzi przez dawny trakt z Nieszawy do Torunia przy posterunku Wygoda gdzie istniał szlagban zamykany i czatownia kozacka, z strony pruskiej zaś stał młyn Kut, gdzie nad strugą ustawiono słup nr 74; dalej przy folwarku Ukleja, który Żyd trzymał w dzierżawie, oraz środkiem lasów służewskich i królewsko-pruskich do miasta Torunia należących przy szlangbanie na osadzie Rożen mianowicie na toruńskim trakcie, naprzeciw którego za mostem na pruskiej stronie jest karczma Pieczonka, 11 słup na Chrustach naprzeciw młyna Maciejewo 12 i 13 nr 77 i 78 naprzeciw lasu dóbr Grabie przy siedzibie kolonisty Gerst, 14 nr 79 między łąkami pruskiemi Opoki Wilkosty i majątkiem polskim Poczałkowo, słup 15 nr 80 przy rogu lasu Wilkostowskiego od tego punktu zaczyna się sucha granica, gdyż rzeka Tążyna skręca się w prawo ku wsi Parchanie w Prusach, gdzie bierze swój początek”.

W rejonie mostu, przy którym zaczynaliśmy spływ, ustawiono wtedy słupy o numerach 77 i 78, te naprzeciw lasu dóbr Grabie. Ślad po nich nie pozostał.

Przy moście woda była nieprzejrzysta, by nie powiedzieć – brudna. Mariusz wyjaśnił, że to efekt intensywnego rolnictwa. Aż dotąd nad Tążyną są głównie uprawy, dlatego niesie nawozy i pestycydy. Deszcze i roztopy zniosły do niej mnóstwo zawiesiny z nieporośniętych wczesną wiosną gleb. To przyczyna złej jakości wody.

Tążyna płynęła początkowo wśród łąk. Zeszłoroczne trzciny leżały na zakolach, połamane podczas roztopów. Beata wdrapała się na bezlistne drzewo. Zamontowano na nim ławeczkę z drabinką. Roztaczał się z niego widok na rozległe rozlewiska na bachorzach. Woda z nich wartkimi potokami spływała do płynącej poniżej rzeki. Parę tygodni temu jej stan był wyraźnie wyższy, o pół metra, może metr. Wtedy Tążyna płynęła ponad krawędzią koryta. My widzieliśmy już Tążynę zagłębioną, ujętą w korzenie olch, z licznymi, często grząskimi plażyczkami u ich stóp.

Pojawiły się przeszkody, liczniejsze odkąd rzeka wpłynęła w las. Niektóre kłody tak zległy, że nie dało się ich pokonać inaczej niż brzegiem. Zaczęła się ciężka praca wiosłem i ciałem. Nawet jeśli pewne odcinki były mniej zatarasowane, wciąż do pokonania pozostawały gęste ostre meandry.

Płynąłem trekiem. Beacie dałem mojego Kapsla, przez Bartka zwanego Kapciem. Dobrze sobie radziła, choć był to jej pierwszy raz w tak krótkim kajaku. Byłem pewien, że sobie poradzi. Niełatwo mi było dotrzymać jej kroku dłuższą i nie tak zwrotną łódką.

W Maciejewie – tak Siekiera nazwał polanę wśród lasu – była kombinacja pni, a pod jednym z nich bystrze. Pewnie to tu był dawniej młyn. Beata nie zmieściła się przy sterczącym z niego kołku, utknęła, spiętrzona woda weszła na pokład i zdjęła kajak z jedynej naszej kobietki, konara się trzymającej. Zrobiłem jedno zdjęcie, zanim popędziłem na ratunek.
- Nic się nie stało - powiedziała stojąc po pas w wodzie Beata. - Rzeka choć ciekawa, jest bezpieczna.

W tymże Maciejewie, pod tym samym pniem Bartek wody nabrał, bo płynął akurat bez fartucha, zaś Siekiera zamoczył się przy wysiadaniu. Rozpaliliśmy ognisko. Nie był to jednak czas na kiełbaski, bo Mariusz poczęstował nas makowcem. Zabrał ze sobą do kajaka metr ciasta, wypieczonego w topóleckiej piekarni i kawę w termosie. Na dalszą drogę nie został nawet kawałek. Ciasta z Topólki znane są z tego, że odkąd żona Mariusza ich spróbowała, zapowiedziała koniec domowych wypieków.

W cieniu łęgów zalegał śnieg. Nie zobaczyliśmy żadnego kwiatka. Wiosna do kraju jeszcze nie dotarła, mimo że Beata znalazła w wodzie utopioną słomianą Marzannę.

Maciejewo to miejsce, gdzie mieszkał Maciej, tak sądzę. Nazwa ta zadaje kłam krążącej po tutejszym powiecie z lekka seksistowskiej opowiastce, twierdzącej, że w tej okolicy biblijny Adam wychowywał Ewę i czynił ją sobie poddaną. Mają o tym świadczyć nazwy miejscowości: Służewo, Zakrzewo, Goszczewo, Broniszewo, Straszewo… Czyli służ, Ewo, za krzew, Ewo, gość, Ewo, bronisz, Ewo, strasz, Ewo… Ale jaki miałby sens maciej, Ewo? Faktyczna etymologia tych nazw jest całkiem inna, ale opowiastka bawi męską część społeczeństwa, więc przechodzi z pokolenia na pokolenie.

Zaczął padać deszcz, coraz bardziej rzęsiście. Na jednej z przeszkód zaczekałem z Beatą na ostatnich Mariusza i Adama. Jak ja płynęli trekami i narzekali, że to nie są kajaki na taką rzekę. Marek i Bartek popłynęli dalej. Ujrzeliśmy ich na brzegu po kilkunastu zakrętach.
- Kończymy! - krzyknęli.
Nie chcieliśmy z Beatą wysiadać.
- Jak to, już?
- To miała być ta wasza męska wyprawa? - Beata podjudzała do dalszego płynięcia. - Tomasz, każ im płynąć!
- Możemy jeszcze godzinę popłynąć! Dopiero piętnasta!

Reszta grupy była jednak zdeterminowana i nie zmieniła zdania mimo rajz kobiecych po męskiej dumie.
- Dzwoniłem już po Mateusza i po nas jedzie – oznajmił Siekiera. – Taka sytuacja. A nie mówiłem wam, co tu jest bardzo ciekawego. Na tym pagórku pochowałem mianowicie psa, Diankę. A niżej był pomost, gdzie uczyłem się skakać na główkę. Sam nie wiem, jak Tążyna mogła być wtedy tak duża. W zeszłym roku przecież latem całkiem wyschła.

Rzeka Tążyna to żywy dowód suszy hydrologicznej, która nęka Polskę. Dawnymi laty ludzie kąpali się w niej, a dziś bywa, że wysycha na wiór. To potwierdzenie stepowienia Kujaw, przez które płynie, spowodowanego przez zmiany klimatu, ale także przez lokalnych przedstawicieli rodzaju ludzkiego, którzy nadmiernie zdrenowali i wylesili górną część dorzecza Tążyny, czyli obszar, z którego zasilana jest w wodę.

Kajaki na dachy pakowaliśmy jeszcze w deszczu. W Służewie, gdy przebieraliśmy się w garażu Siekiery w suche ubrania, już nie padało. Mimo wszystko, do Wisły tego dnia nie dalibyśmy rady w żaden sposób dopłynąć.

Kajaki zostały u Marka na posesji, a Tążyna nie była skończona. Koniunkcja tych dwóch faktów nie dawała Markowi spokoju. Mnie również.
- W piątek będę miał wolne – napisał po paru dniach Marek.
- Wezmę urlop - odparłem.

Bartek też postanowił dołączyć, ale rano obudził się trawiony gorączką.
- Nie dam rady, Tomek - wymamrotał do telefonu.

Wybraliśmy się zatem we dwóch.
O miejscu, w którym skończyliśmy pierwszy etap Tążyny, miejscowi mawiają, że są to Białe Góry.
- Powiedz mi, Marku, skąd się wzięła ta nazwa?
- Kiedyś tu skarpa była, drzewa były takie malutkie. Widać było stąd całą dolinę. A te sosny, brzozy, co dziś widzimy, rosły razem ze mną. To moje rówieśniczki.

Niewiele zakrętów od startu rzeka wyrżnęła w prawobrzeżnej skarpie zakole. Połówkę koloseum. Pionowa żółta ściana opada po lustro wody. Zarzucone jest ono drzewami, co na skarpie rosły i podcięte spadły. Te, co na krawędzi stoją, czekają na swoją kolej. Było to najbardziej malownicze miejsce na szlaku, ale zdjęcia nie zrobiłem, zajęty omijaniem zawaliska.

Most, co po kilometrze się zjawił, to tzw. most poligonowy na drodze numer 250. Tążyna w dolnym biegu płynie obrzeżami poligonu artyleryjskiego. Pierwsze strzelania odnotowano w kronikach już w roku 1607 a Jerzy Lubomirski, oswobodziciel Torunia z rąk Szwedów, prowadził w tym rejonie manewry wojskowe. Z biegiem lat poligon rozrósł się do obecnych rozmiarów. Droga numer 250 to obecnie jedyna przecinająca go droga ogólnodostępna, zamykana wówczas, gdy żołnierze strzelają.

Granice poligonu oznaczone są żółtymi tablicami z zakazami wstępu. Tajemnicą poliszynela jest, że jesienią tablice te wabią grzybiarzy. To istotne źródło utrzymania miejscowej ludności, sprzedaż grzybów przy drogach i w punktach zbioru runa leśnego. Takich prawdziwków i kurek jak te z poligonu w innej okolicy nie znajdziesz!

Teren zajęty na potrzeby wojska to część Puszczy Bydgoskiej, suchy obszar wydmowy ukształtowany około 10 tysięcy lat temu z piasków akumulacji rzecznej podczas ustępowania lodowca. Skutkiem kilkusetletniego wyłączenia z cywilnego użytkowania są rozległe murawy napiaskowe i wrzosowiska, które zajmują obszar prawie 2500 ha. To bardzo cenny przyrodniczo obszar, obfitujący w światłolubne rośliny stepowe. Ich nazwy są równie wyjątkowe jak one same: ostnica Jana, ostrołódka kosmata, wężymord stepowy, aster gawędka, sasanka łąkowa, oman szorstki, głowienka wielkokwiatowa… Świat zwierzęcy również obfituje w gatunki rzadkie i ginące. Fruwają tu motyle czerwończyk nieparek i modraszek arion, bzyczy trajkotka czerwona, skaczą pasikonikowate długoskrzydlak sierposz i siodlarka stepowa, norki ryje pająk poskocz krasny. Usłyszeć można (a czasem i ujrzeć) lerkę, lelka, białorzytkę, świergotka polnego i dzierzbę gąsiorek, a także wilki, bo mieszkają tu dwie ich watahy.

Zagrożeniem dla tego unikatowego ekosystemu jest zaprzestanie jego użytkowania przez wojsko i celowe obsadzenie najcenniejszych terenów bezleśnych jako „nieużytków”, jak nazywają takie miejsca leśnicy.

Od mostu na drodze poligonowej punkty orientacyjne są częstsze. Pierwszy z nich to tak zwany stary most. Pozostałości przyczółka, pomost do czerpania wody. W tym miejscu biegł dawniej trakt z Torunia do Służewa i dalej, przez Brześć Kujawski do Warszawy. Istniała tu kiedyś osada Pieczenia, w ramach germanizacji w końcu XIX wieku przemianowana na Sachsenbrück (Saksoński most), choć nijak ma się to miejsce do Saksonii. Interesujące jest pochodzenia nazwy „Pieczenia”. Wywodzi się ją od pieczeni, które serwowane były w istniejącej tu przez stulecia karczmie. Nie pozostało po osadzie wiele, ot, resztki cmentarza. Położony w lesie bunkier typu Regelbau 668 to już lata drugiej wojny światowej, gdy Niemcy postanowili wysunąć linię obronną twierdzy Toruń na dalekie jej przedpole. Niedaleko stąd aż do 1978 roku na poligonie stała drewniana kaplica. Przez jakiś czas mieszkali przy niej pustelnicy. Wracający traktem po spławie drewna Wisłą flisacy „najwięcej zasilali skarbonkę kapliczną pobożnemi swemi ofiarami”. Tak zapisano w archiwaliach parafii w Grabiu. Obecnie kaplica ta znajduje się w Wielkopolskim Parku Etnograficznym w Dziekanowicach, co jest ciekawe o tyle, że nigdy nie znajdowała się na terenie Wielkopolski.

Pień górą, pod pniem dołem. Gałęzie, gałązki. Ciągłe zajęcie. Nie było nawet czasu, by piwo otworzyć. Co dopiero, by je wypić.

Zatrzymaliśmy się na popas za opatrzonym ażurową ceglaną balustradką mostem niedaleko leśniczówki na Pieczeni. Marek powiedział, że to dobre miejsce, by rozejrzeć się za porożami. Żyją w tej okolicy stada liczące nawet i pięćdziesiąt jeleni. Podczas zimowego spaceru w okolicy Tążyny znalazł truchło jednego z nich. Wyrżnął nożem z lodu i śniegu łeb z porożem, oczyścił i chce w przedpokoju powiesić. Poroże jest rzeczywiście rozbudowane i imponujące.

Niewiele dalej w pobliżu rzeki dostrzegłem zmurszałą ściankę z betonowych bloczków, na drugiej stronie betonową wylewkę z oknem, jakby jazu. To pozostałości pomysłu z czasów zapadłej komuny. Umyślono wówczas w miejscu, gdzie mieszkańcy Aleksandrowa Kujawskiego przychodzili na kąpiele, gdzie rozkładali na trawce swe kocyki, rzekę spiętrzyć i basen zrobić. Pomysłu nie sfinalizowano, kąpielisko nie powstało. Miejsce rozpościerania kocyków zarosło krzewami.

Widoczna z lewej metalowa balustrada oznajmia biegnącą po skarpie drogę.
- Tędy jeździło się dawniej do tartaku – powiedział Marek.

Pierwszy wiosenny kwiatek zoczyłem wreszcie. Niepozorną zielonkawą śledziennicę, roślinę leczącą choroby śledziony i nie tylko, odbiegającą od stereotypu tym, że zapylana jest przez ślimaki.
- Mamy cię, panno wiosno!

Przecisnąłem się pod jednym z pni, ale ledwo się z karku spod niego wypchnąłem, pękł i zwalił się na rufę kajaka. Trochę walki mnie kosztowało, nim go z łódki do wody zrzuciłem. A Siekiera nad nim po prostu przepłynął.

Od postoju minęła godzina i las się skończył. Z prawej pojawił się pierwszy dom, za nim ceglany, kolebkowo sklepiony przepust pod nasypem kolejowym. Linia kolejowa łącząca dwa zaborcze państwa miała pierwotnie przebiegać w okolicach Służewa, istniały tam przecież komora celna, urząd graniczny i stacja pocztowa. Właściciel dóbr służewskich nie zgodził się jednak na to i wówczas z inicjatywą sprzedaży terenu pod budowę wystąpił posesjonat Białych Błót Władysław Trojanowski. Droga Żelazna Warszawsko-Bydgoska na odcinku z Łowicza do Otłoczyna powstała w ekspresowym tempie – od maja 1861 do grudnia 1862 roku. Po rosyjskiej stronie kordonu zbudowano okazały budynek dworca, mieszczący liczne urzędy obsługi ruchu granicznego, nazwany na cześć cara Aleksandrowem. Wokół niego wyrosło miasto kolejarzy, urzędników, kupców i przemytników, które rychło stało się najważniejszym ośrodkiem w okolicy kosztem między innymi Służewa.

Zadrzewienie przybrzeżne wciąż było obecne, rzadkie laski również. Ilość przeszkód znacząco się nie zmniejszyła. Zdarzały się i takie zawaliska, że woleliśmy obciągać je brzegiem niż starać się przewalczyć je kajaku. Po wyjściu na ląd widywaliśmy wówczas lepiej zabudowania Białych Błot, wioski, przez którą płynie tu Tążyna.

Pod wiaduktem autostradowym ktoś założył metalową siatkę w poprzek rzeki. Pomysł takiego przegrodzenia bardzo nas zaskoczył. Udało mi się ją podnieść i przecisnąć pod spodem, ale miłe to nie było. Siatka jak to ona, nastroszona była ostro, ponadto oblepiały ją śmieci w rożnych stadiach rozkładu.

Za kolejnym mostem na wyspie stoi ceglany budynek młyna otłoczyńskiego, zwanego Kutą. Większość wody płynie młynówką, stare koryto rzeki jest płytkie i zarośnięte. Młynówkę przegradza rozwalony próg, zagracony złomami betonu, kłodami, odziomkiem pnia zniesionym aż tu z jakiejś poręby. Oglądaliśmy go, kombinując, czy dałoby się spłynąć, gdy nadszedł właściciel obejścia.
- Wiecie, panowie, że po prywatnym terenie chodzicie? Ale kajakarze jesteście, to wam odpuszczę. Dookoła młyna obnieście, tędy nie radzę.

Podążyliśmy za nim. Pokazał nam wlot sztolni prowadzącej wodę w piwnicę. Młyn ten, podobno trzeci w tym miejscu, nie miał koła, ale napędzany był pionową turbiną Francisa. Istnieje jeszcze, choć niekompletna. Żałowałem, że nie ma Bartka. On uwielbia takie techniczne gratki.

Tążyna nie odpuszczała do końca. Zagłębiała się coraz bardziej w teren. Charakterystyczne dla równiny zalewowej Wisły są takie głęboko werżnięte ujściowe jary małych rzeczek. Przeszkody były wciąż częste, choć nie trzeba było kajaka opuszczać, by je pokonać. Ostatnia poważniejsza zwałka była może minutę przed Wisłą, do której Tążyna wpływa lejkowatym szerokim ujściem w otoczeniu starych topól. Niebo błękitne i białe obłoki odzwierciedlają się w wodzie, gdy za zakrętem ukazuje się nagle odległy las – przeciwległy brzeg wielkiej rzeki. Na połączeniu wód bulgotał wir. Zjawiał się i znikał, i znów się zjawiał.
- Tośmy Bohuna usiekli – oznajmił Marek.
Przybiliśmy piątkę.
- Szkoda, że Beaty z nami nie było. Ona na tą Wisłę zasłużyła najbardziej.

Cytaty za: J. Erwiński, T. Krzemiński, J. Trescher, Dawny Aleksandrów, Aleksandrów Kujawski 2004, str. 15 - 16; Cz. Chmielecki, Zabytkowa kapliczka z Toruńskiego Poligonu Artyleryjskiego, w: Kujawy i Pomorze, dwumiesięcznik, nr 2/2007.

Informacje praktyczne:

W opisanym spływie wzięli udział członkowie Włocławskiego Klubu Wodniaków PTTK. Odbył się on na przełomie marca i kwietnia 2021 roku.
Na przebycie całej Tążyny krótkim górskim kajakiem przy dobrej wodzie potrzeba 8 - 9 godzin, dlatego przyjemniej jest podzielić spływ na dwa dni.
Planując spływ Tążyną należy mieć na uwadze to, że płynie ona obrzeżami toruńskiego poligonu artyleryjskiego i zapoznać się z aktualnymi zasadami udostępniania jego terenu dla aktywności cywilnej (np. daty i godziny zamknięcia drogi 250 są ogłaszane w Internecie).
Skrócony kilometraż:
23,0 – Podgaj, most
16,5 – Białe Góry
15,4 – most drogi 250
7,1 – most kolejowy, przy nim drogowy
3,8 – mosty autostrady A1 i drogi 91
3,4 – młyn Kuta
0,0 – ujście do Wisły

Autor: Tomasz Andrzej Krajewski