WKW PTTK

Śladami skautów wodnych na Kaszubach - 2020

Śladami skautów wodnych na Kaszubach - 2020

Pierwszego stycznia 1999 roku obudziłem się jako człowiek bezrobotny. Cała doba stała ponownie do mojej dyspozycji. Odzyskany czas postanowiłem wykorzystać na badanie przeszłości. Zasłyszałem od ludzi, że korzenie włocławskiego wodniactwa sięgają czasów przedwojennych, ale szczegółów nikt ze znajomych nie znał, nie pamiętał. Archiwalne dokumenty i rozmowy z osobami coraz to starszymi odsłaniały mi historię. Dzieje najdawniejsze rozjaśnił mi Janusz Pomianowski, czerstwy kilkudziesięcioletni mężczyzna w golfie i marynarce. Jego ojciec, Witold, był prekursorem włocławskiego wodniactwa. W 1931 roku odbył pierwszy udokumentowany spływ kajakowy, z Brześcia nad Bugiem do Włocławka, a potem brał czynny udział przy tworzeniu zorganizowanych form kajakarstwa turystycznego w naszym mieście. Janusz Pomianowski przekazał mi album ojca, obejmujący zarówno ową pierwszą wycieczkę kajakiem (tak ją w nim nazwano) jak i dalsze dzieje włocławskich harcerzy-wodniaków. Jedna ze stron zawierała zdjęcia z Międzynarodowego Zlotu Skautów Wodnych w Garczynie. Nazwa miejscowości nie mówiła mi nic. Nie potrafiłem jej powiązać z żadną znaną mi rzeką. Dopiero poszukiwania na mapach doprowadziły mnie nad jezioro w okolice Kościerzyny.

Dwudziestoosobowa grupa włocławska dotarła do Garczyna spływając Wisłą z Włocławka do Tczewa i następnie przewożąc się wraz z kajakami pociągiem na miejsce. Otwierałem co pewien czas album otrzymany od kolegi Janusza i śledziłem drogę, jaką wtedy przebyli, wyobrażałem wrażenia, jakie były ich udziałem. Kartki z albumu odsłaniały mi Międzynarodowy Zlot Skautów Wodnych w Garczynie oczami włocławiaków. Podróż ich zaczęła się przy szkole…

Podróż zaczyna się przy szkole. Szykowane i ładowane są kajaki. Mają różnorodną konstrukcję. Większość zbudowana jest ze sklejki, ale są też szwedzkie z pokryciem z klepek na zakładkę jak i szwedzkie z poszyciem z brezentu. Ich nazwy to Poświst, Dal, Sum… Pożegnalne zdjęcie na przystani. Część wodniaków siedzi już w kokpitach, część stoi na pomoście, zebrana wokół wysokiego wąskopiórego wiosła. Nareszcie – Wisła!

Nocleg za Opaleniem wypada przy szerokiej piaszczystej plaży. Jest pogodnie, podkoszulki na wąskich ramiączkach to strój wystarczający. Część trasy zostaje pokonana na holu za barkami. Harcerze zwiedzają Bydgoszcz, oglądają nie istniejącą już rzeźbę „Potop”. Zwiedzają zamek w Świeciu, a przed pomnikiem Hallerczyka w Grudziądzu robią sobie pamiątkowe zdjęcie. Zwiedzając miasta, przywdziewają na siebie strój oficjalny: mundury z trójkątnymi kołnierzami w wąskie pasy i berety. Ich komendant, Witek Pomianowski, zaciąga wówczas krawat, na białą koszulę nakłada marynarkę a na głowę okrągłą białą czapkę z ciemnym daszkiem i otokiem. W Gniewie biorą udział w uroczystym apelu z okazji Święta Morza. Trębacz odgrywa hejnał, kadra salutuje, podczas gdy na maszt ustabilizowany przy pomocy trzech wioseł wciągana jest polska flaga. Baczność!

Przejeżdżają do Garczyna pociągiem z Tczewa wraz z kajakami. Do pociągów osobowych doczepia się specjalnie dla kajaków przeznaczone wagony towarowe. W Garczynie urządzają swój obóz z dbałością o estetykę. Pałatki otacza ogrodzenie z wioseł i kołków, wkopanych w ziemię na kształt słonecznych promieni. Nie zapomniano o miejscu na spożywanie posiłków, kształtując teren tak, by utworzyć coś na kształt dwóch ław otaczających trójkątny stół, przyozdobiony pośrodku ornamentami z mchu i szyszek. Obozowy maszt wsparto trzema wiosłami ustawionymi w trójnóg, zawieszając na nich kapok. Impreza rozpoczyna się od zlotu polskich drużyn żeglarskich. Witold Pomianowski bierze udział w pracach komendy obozu, na której czele stoi Witold Bublewski. Każdy z przybyłych chce zadziwić innych. Poznaniacy budują nawet imitację ratusza. Potem przybywają przedstawiciele innych narodów. Jedni mają białe okrągłe czapki i chusty, inni kapelusze i chusty, jeszcze inni czapki z pomponami na czubkach i chusty. Mundurki są odświętne lecz – co wygląda zabawnie – wszyscy noszą krótkie spodnie. Nawet dyrektor Międzynarodowego Biura Skautowego Hubert Martin, pan co najmniej w kwiecie wieku. Każda grupa też dekoruje swój obóz, otacza ogrodzeniem z żerdzi. Wreszcie następuje dzień podniesienia flag narodowości biorących udział w zlocie. Harcerze stają w równych szeregach, patrzą, jak flagi wędrują w górę, trzepotane wiatrem. Czuwaj! Be prepared!

W czasie zlotu odbywają się różne zawody. Polacy jako gospodarze udziału w nich nie biorą. Pokazują swoją sprawność w defiladzie na wodzie w okolicy wyspy Stolimki. Zmiany szyku prawie dwustu kajaków na gwizdek robią wrażenie. Osobno popisuje się 39 Warszawska Żeglarska Drużyna Harcerska. Wiosłowanie stojąc, skoki z kajaków do wody i wdrapywanie się z powrotem, swoista bitwa na wodzie polegająca na wzajemnym spychaniu się kijami z końcówkami owiniętymi w szmaty. Budowanie kładki z desek wspartej na kajakach. Wreszcie gwóźdź programu – „ślimak”. Kajaki wywracają się, lecz ich załóg nie widać. Obserwujący pokazy Prezydent RP Ignacy Mościcki okazuje zdenerwowanie. Wreszcie – są! Obok kajaków pojawiają się głowy chłopców, którzy owe kilka minut przeczekali z głowami wewnątrz kokpitów. Trzeba było uprzedzić Pana Prezydenta, panie Bublewski!

Nadchodzi dzień pożegnania. Kajaki ładowane są do wagonów towarowych, ludzie zajmują ławki w osobowych. Wracają przez Chojnice. W Bydgoszczy zjadają śniadanie na peronie, czekając na przesiadkę. Wreszcie po dwóch tygodniach od wypłynięcia jest i on. Włocławek!

Mijały lata, a ja co pewien czas zastanawiałem się, czy po harcerzach pozostał w Garczynie jakiś ślad. Tak minęło tych lat z górką dwadzieścia …

Bazę na czas penetrowania dorzecza górnej Wdy, w którym leży Garczyn, zakładamy przy młynie w Kornem. Obecnie jest on siedzibą organizatora spływów Seweryna Jereczka. Udostępnił nam łączkę na uboczu, pod rzędem sosen u podstawy niewysokiego zbocza. W dawnej stodole są prysznice i toalety, świeże i porządne, a na mało uczęszczanym asfalcie Zosia może trenować triki na desce nawet nocą, bo oświetla go uliczna lampa.

Poranek straszy nas deszczem i chmurami. Deszcz jednak ustaje, a chmury jak to chmury – są. Wyruszamy na rzeczkę, wąską i bystrą. Poszerza się wkrótce za startem i niesie malowniczo pośród lasów, zmieniając co chwilę nazwę. Borowa zamienia się w Pilicę, ta zaś w Pieliskę. Pieliska z kolei wpada do Granicznej. Czemu ta się tak zwie? Czy to nazwa mówiąca? Stawiam hipotezę, że biegła tędy granica z Niemcami przed 1939 rokiem, ale jest to hipoteza nieprawdziwa. Tak czy owak, spokojną rzeką Graniczną dopływamy do jeziora Sudomie, z niego wąskim przesmykiem przemykamy na jezioro Mielnica, a z niego pod mostkiem na jezioro Żołnowo. Każda nazwa inne otwiera widoki. Ta na rozległy akwen, tamta na niewielkie śródleśne ploso. Za Żołnowem zaczyna się Trzebiocha. Łąka pełna storczyków, sosny dawno temu żywicowane. Czynność ta zostawiła na drzewach zabliźnione rany, nacięte jodełkowania pnie w płaskorzeźby przemieniły. Znajomi kajakarze z Bydgoszczy przekonywali mnie kiedyś, że Trzebiocha to najładniejsza rzeka w Borach Tucholskich. Rzeczywiście jest urokliwa, ale czy naprawdę najładniejsza? To wyjątkowo subiektywne kryterium.

W Grzybowie przeciskamy się pod niskim mostem, w Grzybowskim Młynie pozostawiwszy kajaki na przenosce przez teren wylęgarni ryb wspinamy się do restauracji na obiad. Wreszcie żwawą rzeczką osiągamy Wdę, by w Loryńcu etap skończyć.

Drugiego dnia wyjeżdżamy do Wieprznicy. Wodujemy się przy mostku, przy rybackich sakach. Jezioro Wieprznickie powyżej miejsca startu to kwintesencja Kaszub: woda i las. W dół od mostku zaraz są staw i młyn. Przenoska przy nim niezbyt wygodna, po kląskawisku i obrośniętych chwastami resztkach betonowych fundamentów. W przeciwieństwie do szlaku z dnia poprzedniego tędy rzadko ktokolwiek spływa. Jeszcze krótkie przedzieranie się przez trzciny i jezioro Garczyn.

Półwysep w połowie jego długości zajmuje obecnie Powiatowe Centrum Młodzieży. Jego historia sięga roku 1928. Wówczas to w tym miejscu po raz pierwszy został zorganizowany obóz Przysposobienia Wojskowego Kobiet. Jego inicjatorką była komendantka płk Maria Wittek. Wybudowano drewniane domki, wznosząc przeznaczony dla dziewcząt ośrodek szkoleniowo-wypoczynkowy tej organizacji, jak wiele innych realizującej ważne w polityce oświatowej i społecznej II Rzeczypospolitej idee wychowania patriotyczno-obronnego dzieci i młodzieży. Cytując górnolotne słowa zaczerpnięte z internetowej współczesnej strony ośrodka, Garczyn stał się kuźnią prawych postaw obywatelskich a tysiące młodych ludzi, uczestników obozów sportowych, obronnych, pożarniczych, żeglarskich, motorowodnych, sanitarnych i innych wspominają swój pobyt tu z wielkim sentymentem jako szkołę patriotyzmu, sprawności fizycznej i przyjaźni.

To w tym miejscu w 1932 roku odbył się Międzynarodowy Zlot Skautów Wodnych, w językach dwóch zaprzyjaźnionych krajów zwany Le Jamboree des Scouts Marins en Pologne oraz The Sea Scouts Jamboree in Poland. W gronie 900 harcerzy oprócz Polaków spotkali się Węgrzy, Anglicy, Łotysz, Francuzi, Rumuni oraz przedstawiciele Czechosłowacji. Byli tacy, co dopłynęli tu pod prąd Wdą, Trzebiochą i Graniczną, przy czym dwie ostatnie z nich w owym czasie znane były jako rzeka Garczyna (a w każdym razie pod taką nazwą zostały opisane w wydanym w 1932 roku przewodniku Antoniego Heinricha „Szlaki wodne Polski”). Do dziś istnieje przy ośrodku stacja kolejowa Garczyn, umiejscowiona pośrodku lasu, bez peronów i bez zabudowań, pamiątka tamtych czasów. Na placyku jest też kamień z napisem wspominającym pobyt w tym miejscu Prezydenta RP Ignacego Mościckiego, który wizytował Garczyn jako jeden z dwóch protektorów Zlotu. Drugim z nich był Józef Piłsudski, obecny patron Powiatowego Centrum Młodzieży.

Między wyspą Stolimką a brzegiem rozpięte są dwie liny, górna i dolna. Młodzież korzysta z nich do komunikacji, co dostarcza okazji do emocji, popisów i śmiechu. Przepływamy pod nimi, a za jeziorem my mamy swój powód do ekscytacji. Zaraz za sklepionym przepustem pod nasypem drogowym jest nasyp kolejowy. Woda pokonuje go dwiema długimi rurami o znacznym spadku i średnicy odpowiadającej szerokości kajaka. Prawa jest zablokowana, lewa wylatuje na zwalone drzewo. Bartek spływa jako pierwszy, drzewo przeskakuje, wysiada i pomaga kolejnym osadom. Moment jest emocjonujący – tak wąską rurą nigdy dotąd nie spływałem.

Nad jeziorem Granicznym jest wieś Łubiana. Znana jest ona z Zakładów Porcelany Stołowej Lubiana S.A., które dały nazwę i wsparcie organizowanym w dorzeczu Trzebiochy Ogólnopolskim Spływom Kajakowym Ceramików „Lubiana”. To już jednak przeszłość. W sierpniu 2018 roku odbył się jubileuszowy czterdziesty taki spływ, który okazał się spływem ostatnim.

Płyniemy znów Graniczną. Od ujścia znanej nam już Pieliski mamy krótką powtórkę z dnia poprzedniego: malowniczą relaksacyjną rzeczkę oraz jeziora Sudomie i Mielnica. Na nim rozstajemy się ze znaną nam trasą, biorąc kurs na lewo. Podchodzimy pod prąd krętej strugi wiodącej przez podmokliska. Łany osoki aloesowatej o ząbkowanych liściach. Łąki świeżozielonego skrzypu, kto by go posądził, niepozornego, że geny ciągnie z czasów dinozaurów. Mastal dostrzega nawet bobrka trójlistkowego. Wiosła płynących przodem mącą wodę, z mułu uwalniają pokłady metanu i gaz pachnie ponad wszystkie inne wonie.

Jezioro Osuszno, na które wypływamy, jest czyste, woda zielonkawa, las na brzegach. Wydaje się odludne i jest to zmyłka. Za zakrętem widzimy rząd ośrodków wczasowych , jeden przy drugim. Kończymy spływ w miejscu, gdzie nie ma plaż ani pomostów, bo droga biegnie tuż przy brzegu, na końcu osady Szarlota. Z trawy schodzi się od razu do jeziora. Kąpiemy się z Olą i Mastalem. Woda jest zimna, aż szkliwo na zębach się ścina. Ale wyjść na słońce jest pysznie.

Po południu naszą grupę powiększają Asia i Mariusz. Zachęciliśmy ich do przyjazdu opowiadaniem przez telefon, jakże jest fajnie. Nie można teraz ich zawieść. Rozpalamy ognisko, zaczyna się impreza z gitarą, kiełbaskami skwierczącymi nad ogniem i gwiazdami nad głowami. Siedzimy do późnej nocy. Budzę się mimo to o świcie, układam w hamaku i wsłuchuję w poranek rozśpiewany ptasimi głosy. Pewnie czasem przysypiam.

Kolejną wycieczkę zaczynamy w Lipuszu. Wdą płyniemy do Wdzydz Kiszewskich. Towarzyszą nam tłumy weekendowych kajakarzy, wypuszczanych całymi tabunami przez lokalnych organizatorów spływów. Mają ze swego jednodniowego najczęściej płynięcia chyba jeszcze więcej frajdy od nas. Nadajemy im miano blumenów, bo większość z tych, którzy płyną w naszym pobliżu, płynie niebieskimi kajakami. Nie bez znaczenia jest też niebieski worek kolegi Stasia. Odegrał on bliżej nieokreśloną rolę podczas dojazdu do Kornego, kontekst był jednak tak zabawny, że odtąd co chwilę pytamy się Stasia, gdzie ma swój niebieski worek. Stasiu, który na dodatek płynie niebieską jedynką, został więc ochrzczony blumenem jako pierwszy. A że nazwa okazała się tak wdzięczna…

Na jeziorze Schodno zatrzymujemy się na postój przy pomoście, nieco w prawo od głównego traktu. Kawalkada przecinających jezioro kajaków nie ma końca. Jest dowodem tego, że wszyscy już mają serdecznie dość obostrzeń nałożonych w związku z epidemią koronawirusa. Zaledwie je poluzowano, ludzie zerwali się do wszelakich aktywności i odnosi się wręcz wrażenie, że koronawirus został już definitywnie odwołany. O tym, że tak nie jest, przypomina tyko pluszak w maseczce, przymocowany na dziobie kajaka Joli.

Kolejnego wieczora ściągają do nas Siekiera i jego żona Sylwia. Mogli dołączyć tylko na jedną noc i na jeden dzień, lecz czego nie robi się dla towarzystwa. Siekiera to człowiek, który lubi ogniskowe śpiewanie, pogoda też sprzyja, więc znów się bawimy.

W niedzielę pokonujemy trasę, której wypożyczający kajaki nie pokonują nigdy, czyli z metą w Kornem. Nasz gospodarz podpowiedział mi, że na spłynięcie Borową z Sumina szanse mamy nikłe, wody jest zbyt mało, ale możemy wystartować z jeziora Borowego. Jest urocze, otoczone wysoką ścianą boru. Błękitną, pobrużdżoną falami taflę rozpościera pod błękitem nieba, rozświetlanym grzywami pędzących obłoków. Wypływa z niego rzeczka Czysta Woda, która mąci się bardzo od ruchów naszych wioseł. Przy przepuście za wypływem przenoska, rury zastawione są kratami. Brzegu strzegą pastuchy elektryczne. Rury i pastuchy będzie to dziś nasz chleb powszedni. Spływ rurami pod drogą przy samotnym gospodarstwie. Przy połączeniu z niewielką tu rzeczywiście strugą Borową kolejny przepust, zawalony. Przenoska brzegiem, pod pastuchami oczywiście, pastuchy oczywiście pod prądem, Mariusz nieuważnie głową się podłącza i aż przysiada z wrażenia. Dalsze dwa przepusty rurowe, spływalne. Nisko nad wodą zwieszone cały czas gałęzie, mielizny, nie pogonisz. Ale cały odcinek dzisiejszy jest krótki i po godzinie i czterdziestu minutach widzimy ceglaną bryłę młyna w Kornem. Dzieci witają go z ulgą. Zbyt bliski mieliśmy dziś kontakt z pająkami i innymi robalami. Ola z kolei dziękuje mi za cały spływ. Każdy etap był fajny, rekreacyjny i ani razu nie myślała brzydkimi słowami. Też jestem z siebie zadowolony. Byłem wreszcie w Garczynie, choć, jak to zwykle bywa, nie to okazało się podczas całego wyjazdu najciekawsze.

Informacje praktyczne:

Spływ zorganizowany przez Włocławski Klub Wodniaków PTTK odbył się w czerwcu 2020 roku.
Poszczególne dni:
1. Rzeki Borowa, Pilica, Pieliska, Graniczna, Trzebiocha, Wda: Korne – Loryniec, 17 km
2. Rzeka Graniczna, jez. Osuszno: Wieprznica – Szarlota, 12 km
3. Rzeka Wda: Lipusz – Wdzydze Kiszewskie, 22 km
4. Rzeki Czysta Woda i Borowa: jez. Borowe – Korne, 5 km
Stacjonarna baza spływu znajdowała się Kornem.

Autor: Tomasz Andrzej Krajewski