WKW PTTK

Bzura - nie bzdura! - 2018

Bzura - nie bzdura!

Nie ma rzeki płynącej bliżej środka Polski niż Bzura. Symboliczny geometryczny środek Polski jest w Piątku, Piątek dzieli żabi skok od Soboty, a Sobota leży nad Bzurą.

Nie ma też rzeki bardziej przez kajakarzy niedocenianej. Ciągnie się za Bzurą opinia rzeki zanieczyszczonej i brudnej. Opinia od dawna już nieprawdziwa.

Prezes miał jechać z nami. W nocy kasłał, rano nie wyglądał. Nie pojechał.

W przedwojennym przewodniku Tonniego Heinricha można przeczytać, że Bzura przy średniej wodzie dostępna jest od Łęczycy. Powyżej Łowicza została jednak na znacznych odcinkach uregulowana, betonowymi progami popiętrzona, dlatego zdecydowaliśmy się na start w Łowiczu. Co jednak warto zaznaczyć, kajakarze łowiccy powyżej swego miasta też pływają.

Pierwsza połowa dnia to logistyka i czekanie na Leszka. Dojazd z Włocławka. Odstawienie jednego samochodu do Suchodołu nad Wisłą – tam planujemy dopłynąć. Powrót drugim samochodem. W restauracyjce na poddaszu kamienicy, ozdobionej starymi zdjęciami Łowicza, wczesny obiad. Spacer między rynkami. Kolegiata, w niej świetny renesansowy nagrobek dłuta Jana Michałowicza, ale i skromne epitafium Tekli Rydzińskiej, zmarłej w wieku lat 20, w kruchcie. „Przechodniu! Skoro staniesz nad tem martwem głazem, wspomniy, że ten iest również i twoim obrazem; wzbudziwszy więc tę pamięć, przez czułe westchnienie odmów za Duszę Tekli wieczne odpocznienie.” W witrynach sklepów kolorowe łowickie wzory. Wreszcie dojechał Leszek.

Zwodowaliśmy się na plaży miejskiej. W miejscu tym rzeka była uregulowana, ale wkrótce nabrała meandrów i zagłębiła się w zieleni. Niosła spokojnie, parę pni zwalonych dało się opłynąć, rytm wyznaczały kolejne mosty. Zabiwakowaliśmy przed ujściem Rawki, która niedaleko od rozległej, wybranej na obóz łąki z szumem przedzierała się przez gałęzie. Nad głowami przelecieli nam paralotniarze, po zmroku w niebo poleciały iskry z wieczornego ogniska.

Żałowaliśmy Prezesa, że nie pojechał. Mamy z Korzonem przez to duży trzyosobowy namiot, zapasowy materac i zaopatrzenia aż nadto. Planowaliśmy przecież gospodarstwo trzyosobowe. Ledwo się nam wszystko w kajakach pomieściło.

Kończyliśmy z Korzonem śniadanie, gdy nadleciał drobny deszczyk. Zwinęliśmy wnętrze namiotu – ustał. Zapakowaliśmy kajaki – drobnym werblem przyciął. Ustał – namiot zwinęliśmy. Znów padać zaczęło. Deszczyk bawił się z nami w kotka i myszkę. Leszek się wyspał, siedział w namiocie i śniadał. Po co moknąć, przecież za chwilę będzie ładny dzień.

Zaraz za ujściem Rawki jest bystrze, pozostałość po dawnym młynie. To jedyna przeszkoda na Bzurze, którą się pamięta. Spłynęliśmy po kolei i postanowiłem zaczekać na Leszka. Spłynięcie niby bez problemów, ale w razie czego zawsze lepiej, gdy w pobliżu jest pomocna dłoń. Czekałem i czekałem, a Leszka nie było. Czy stało się coś, czy iść mu naprzeciw…? Wreszcie zjawił się.
- Kąpałem się w ujściu Rawki – wyjaśnił. - Gdybym wiedział, że mnie nie zostawicie…

Od Łowicza towarzyszyły nam znaki z kilometrażem szlaku i nazwami miejscowości. Bystrze też oznaczono jako miejsce niebezpieczne. Wkrótce potem, przy linii wysokiego napięcia, był ustawiony znak ostatni. Z województwa łódzkiego wpłynęliśmy na teren województwa mazowieckiego i oznakowanie szlaku skończyło się. Gmina z pierwszego województwa zrobiła projekt wytyczenia szlaku kajakowego, dostała dotację, tabliczki powiesiła, a gmina sąsiednia nie. Rzeka płynęła dalej. To, czy była wciąż wyznaczonym szlakiem kajakowym, czy nie, było jej doskonale obojętne.

W Kozłowie spotkaliśmy grupkę kajakarzy z Bydgoszczy. Też przyjechali na Bzurę, tyle, że na krócej. Mijaliśmy się odtąd parokrotnie.

W Sochaczewie zjedliśmy obiad w chińskiej restauracji. Spacerowicz nam lokal polecił. Najlepszy stosunek jakości do ceny w mieście. Porcje obfite, ledwo piwo zmieściłem.

Nad rzeką w Sochaczewie wznoszą się ruiny zamku. Wzgórze, na którym się znajdują, wyrównano ostatnio, płaszczyznę między resztkami murów wylano betonem, ogrodzono barierkami, schody urządzono – mówiąc najkrócej, udostępniono pozostałości zamku ludziom. Pozbawiono je w ten sposób uroku, jaki powinny mieć ruiny. Ruiny to budowla ludzka w czasie, gdy na powrót staje się częścią przyrody. Zieleń ponownie obejmuje miejsce we władanie, korzenie brzózek rozsadzają mury, cegły kruszą się, czasem trudno dostrzec resztki ścian wśród krzewów, kobierców chmielu i zielska. Spotkanie ich przypomina o tym, że człowiek jest na Ziemi tylko przechodniem. Można się wśród nich zaszyć, nie wiadomo, jaką kryją tajemnicę. A to, co pozostało dziś po zamku sochaczewskim… Na pierwszy rzut oka widać, że nic się tam nie ukrywa.

Zabiwakowaliśmy na łące za Mistrzewicami. Krzewy przy rzece porośnięte były pnączami o kolczastych sporych owocach. Wiele takich ulistnionych gęsto lian oplata pnie i gałęzie innych roślin nad Bzurą. Korzon oznajmił, że to pindurinda, zna ją z dzieciństwa. Z jej nasion można zrobić narkotyk i mieć haluny. Ewa zerknęła do cioci wikipedii (poręczna rzecz, ten smartfon!) i wyczytała, że to bieluń dziędzierzawa. Oboje nie mieli racji, ale ustaliłem to dopiero w domu. Bieluń nie jest bowiem pnączem, pokrój ma krzewiasty, do metra wysokości, liście o innym kształcie. Widywaliśmy go nieraz na łąkach. To, co porasta brzegi Bzury, to kolczurka klapowana, inwazyjny chwast przywleczony z Ameryki Północnej jako gatunek ozdobny, opanowujący aluwia i wypierający z łęgów polskich rodzimy chmiel.

Noc była gwiaździsta, często i nisko przelatywały samoloty. Blisko nas były warszawskie lotniska.

- Z dnia na dzień liście robią się bardziej żółte – zauważył Leszek i wykąpał się, jak co dnia zresztą.

O dziewiątej byliśmy na wodzie. Czekał nas długi odcinek. Za ścianą drzew był gdzieś Brochów. Dzwony bijące na mszę poranną dawały znać o istnieniu kościoła. Chociaż wypatrywałem go, nie udało mi się dostrzec choćby krzyża na wieży. Wspominałem, jak gdzieś w tym rejonie przed laty spotkaliśmy pojących w rzece konie ułanów. To był też piękny wrzesień, jak ten w trzydziestym dziewiątym. Przyjechali na rekonstrukcję bitwy nad Bzurą, która odbywała się w tamtych czasach każdego roku w Brochowie. Tamtego dnia i my byliśmy jej widzami. Wspominałem brzęk ostróg kawaleryjskich odbijający się od kolebki sklepienia, siatkę zdobiących je dekoracyjnych prostokątów i kół, obronne wieże. Kościół w Brochowie znany jest jako miejsce chrztu Fryderyka Chopina, ale nawet bez tej wiedzy wart byłby odwiedzin. Od kilku lat rekonstrukcja bitwy się już jednak w Brochowie nie odbywa, dostępu z rzeki do wioski nie ma żadnego, nawet nie wiadomo, gdzie na ląd się wyczołgać.

Między Kamionem a Wyszogrodem Bzura łączy się z Wisłą, kluczącą w tym rejonie kilkoma odnogami dookoła licznych wysp. Jaki to archipelag rozrzucony na płynącej wodzie, dość podać, że na wyznaczony głównym korytem Wisły szlak żeglowny dotarliśmy po trzech kilometrach od miejsca, z którego zobaczyliśmy wieże Wyszogrodu i dwóch od nowego mostu, który brzegi zbliża.

Do miejsca, gdzie czekał samochód, pomogli mi trafić wędkarze z motorówki. Pokazali, przy której kępie skręcić, by do przystani wiejskiej w Suchodole dopłynąć. Koniec języka za przewodnika. Ewa i Bartek świadkami mojej rozmowy z wędkarzami nie byli i nie mogli się nadziwić, jak mi się udało trafić. Obserwowali pozycję w GPS-ie, ja płynąłem paręset metrów przed nimi i ani razu się na rozwidleniach nie pomyliłem.

Kajaki wyciągaliśmy na ląd po pięciu godzinach i blisko trzydziestu kilometrach od startu. Daliśmy sobie solidnie tego ostatniego dnia popalić, tak by z pewnością powiedział Prezes, gdyby był tu z nami.

- Bałem się trochę, że brudna będzie, ale… ładna rzeka, panie Tomaszu – oznajmił Korzon, po czym zaraz zastrzegł - Ale trzeba powiedzieć, że trafiliśmy też pogodę.

- Jak widzisz, Bzura to nie była żadna bzdura!

Leszek w tym czasie wykąpał się.

Informacje praktyczne:

Spływ odbył się we wrześniu 2018 roku i został zorganizowany przez członków Włocławskiego Klubu Wodniaków PTTK.

Aktualny szczegółowy opis szlaku: Jakub Jagiełło, Marek Mazur, Kajakiem w okolicach Warszawy, Warszawa 2016.

Autor: Tomasz Andrzej Krajewski