WKW PTTK

Na Mazury, Mazury, Mazury...

Refleksje ze spływu

Ta polana to najpiękniejszy biwak na Mazurach, lepszego już nie będziemy mieli, tak twierdzi Prezes, patrząc na szmaragdowe wody jeziora Ublik Mały.

Kończyliśmy tu przed laty spływ i teraz jesteśmy ponownie, tylko my, jezioro, las i wilgoć. Przyjechaliśmy po południu i udało nam się rozbić namioty, zanim zaczęło padać. Dzień można więc uznać za udany.

Mazury poza głównym szlakiem

Materace się puściły. Zatapiam gada w jeziorze, ustalam gdzie dziura. Wysycha na wietrze i przed wypłynięciem ją zaklejam.

Jest pochmurno i wietrznie. Czy płynąć, trwają dyskusje. Czekamy jeszcze na przyjaciół z Lublina. Popłyniemy po wcześniejszym posiłku, jak dojadą, zapada decyzja.

Wypływamy prosto pod wiatr. W jednym z kajaków blokuje się ster, uparcie skręca nie tam, gdzie należy. Na jezioro Ublik Wielki prowadzi przepust, długi, sklepiony korytarz. Wody nie jest wiele, ale krótkie holowanie załatwia sprawę.

Na Ubliku Wielkim popisuje się katamaraniarz. Halsuje tak, że jeden pływak unosi nad fale. Wreszcie wiatr go wywraca. Nie udaje mu się postawić łódki, choć sprawny jest jak diabeł, będzie musiał zrzucić żagle, by tego dokonać.

Płytka rzeczka i jezioro Buwełno. Zachodzimy do sklepu w Marcinowej Woli. Czas tu się zatrzymał. Sklep jest skromny a okolica pachnie krowami. Są jednak piwo i lody.

Bystra struga sprowadza nas na jezioro Wojnowo, tu biwakujemy na łączce wśród drzew. Prezes wręcza Marysi Kiełbika, a jej rodzicom „dorosłe” odznaki kajakowe, które ostatnio wypływali. Daje to przyczynek do imprezy. Tomek częstuje tabaką, Bartek śpiewa solo o żuczku gnojarku i muszce plujce, więc jest zabawnie.

Lipcowa noc jest krótka. Znowu płyniemy. Fajnie jest tak płynąć. Wkrótce po starcie Zosia pyta, co mamy dziś w wyszynku. Sprawdzam: banan, chlebek, monciak, kubuś, lubiś. Na zmianę jemy, pijemy i wiosłujemy.

Na Niegocinie żegnamy samotność i witamy żaglówki. Na Ublikach, Buwełnie, Wojnowie ich nie ma, bo to strefa ciszy a połączenia między jeziorami są dla jachtu nie do pokonania. Niegocin to już jednak główny szlak Krainy Wielkich Jezior i żagle łopocą. Przeciwny wiatr wzbudza falę. Wiatr nie jest może silny, ale Niegocin to duże jezioro i fala jest konkretna. Warto mieć zapięty fartuch. Wiatr rozrzuca grupę po jeziorze. Staram się mieć ostatnich na oku, dopóki Zosia nie melduje, że chce siku. Dobijamy na przystani LOK w Giżycku w ostatnim momencie przed pójściem sików w majty.

Część grupy idzie do sklepu a my do tawerny na obiad. Pojawia się ciemna chmura i od słowa do słowa rodzi pomysł, by może tu zanocować. Ale jest horrendalnie drogo – do 50 zł za namiot, a są jeszcze inne opłaty. Idę do kierowniczki i uzgadniam, że zabiwakujemy za dychę od osoby. Wracający ze sklepu dziwią się, widząc, jak wozimy kajaki na wózku na wygrodzony teren biwaku, ale ostatecznie wszyscy są zadowoleni.

Giżycka atrakcje i nie tylko

Mamy wśród siebie Agenta Tomka. Tomek chce sfotografować plakat werbunkowy na giżyckiej jednostce wojskowej, lecz zauważa go żandarmeria. Nie ma ustawowego zakazu fotografowania obiektów wojskowych, ale jest regulamin wydany przez dowództwo i zgodnie z nim nie wolno. Dane kolegi Tomka zostają spisane przez wezwaną Policję i to wszystko, co mogą mu zrobić.

Zwiedzamy twierdzę Boyen. Ta zbudowana w połowie XIX wieku pruska forteca ryglowała jedyny lepszy lądowy przesmyk pomiędzy Jeziorami Mazurskimi. W ten sposób umocnione, stały się one długą na 75 km zaporą niemal nie do pokonania dla większych sił zbrojnych, za którą można bezpiecznie południkowo przerzucać wojska. Powstały w ten sposób na obszarze ówczesnych Prus Wschodnich dwie odrębne strefy, w których w 1914 roku rozegrały się dwie bitwy: najpierw na północ od krainy jezior Niemcy przegrali pod Gumbinnen, by następnie na południu odnieść przełomowe na tym etapie wojny zwycięstwo nad Rosjanami pod Tannenbergiem, przedstawiane przez niemiecką propagandę jako dziejowy rewanż za Grunwald. Rewanż nie w pełni udany, bo Niemcy przecież wojnę przegrały a jednym z jej skutków było odrodzenie się Polski.

Doskonale zachowały się wysokie wały, bastiony, kryte poterny i kaponiery. Na majdanie dotrwały nawet sala gimnastyczna dla żołnierzy i murowana baza gołębi pocztowych. Dawne przewodniki nie wspominały o twierdzy ani słowem, bo to był teren wojskowy. Teraz to główna giżycka atrakcja.

Obiad jemy w restauracji przy moście nad Kanałem Łuczańskim. Most to nie byle jaki, bo obrotowy. Powstał on w 1860 roku i uchyla się w bok, podobnie jak drzwi. Co godzinę na jego nawierzchnię wychodzi pracownik i przy użyciu korby obraca go. Choć ruchome przęsło waży ponad 100 ton, trwa to ledwo parę minut. Potem wolnym od przegrody kanałem przepływają jachty i statki. Próbę unowocześnienia mostu podjęto w 1960 roku. Zamontowano napęd elektryczny, ale się nie sprawdził: od uderzeń pękały przyczółki. Wrócono zatem do pierwotnej wersji.

Najstarszym budynkiem Giżycka jest zamek krzyżacki. Jeszcze kilka lat temu przypominał o nim tylko jeden niszczejący budynek. Ale zamek odbudowano, przywrócono do życia stare pocztówki przy pomocy świeżych czerwonych cegieł. Teraz jest to klimatyzowany iluś gwiazdkowy hotel, zamek fałszywy, farbowany lis.

Przed wieczorem idziemy na spacer do krzyża św. Brunona, kontynuatora misji św. Wojciecha. Stoi na wzgórzu, w miejscu, gdzie wg tradycji pogańscy Prusowie pozbawili go życia. Krzyż w 1909 roku wystawili miejscowi ewangelicy w 900 rocznicę śmierci.

Do późnych godzin nocnych towarzyszą nam dźwięki dyskoteki zza kanału. Miarowe unc unc unc. A później aż do rana głośne rozmowy młodzieży z jachtów, przechodzącej koło namiotów, nic sobie nie robiącej z cudzego snu.

Na głównym szlaku Wielkich Jezior

Plan na dziś to Mamry. Traktowane jako kompleks połączonych ze sobą sześciu jezior Dargin, Dobskie, Kirsajty, Kisajno, Mamry i Święcajty to drugie co do wielkości jezioro w Polsce. Sprawnie pokonujemy Kisajno, Dargin, Kirsajty, wreszcie u wejścia na Mamry właściwe zatrzymuje nas fala, wprost z północy. Dobijamy na skrawku plaży wśród trzcin i rozważamy: popłynąć czy nie? Prognoza pogody zaserwowana nam przez Leszka nie jest sprzyjająca: wiatr nawet w nocy nie ma przycichnąć. Miejsce oczekiwania nie nadaje się na biwak. Lasek podmokły, olchy, między nimi kępy tataraku. Zawracamy na Kirsajty na pole namiotowe. Jego właściciel, gospodarz z pobliskiego siedliska, jest zaskoczony. Nigdy nie widział tylu kajaków naraz.

Nocą w odległym o 2 – 3 km Sztynorcie odbywa się koncert szantowego zespołu EKT Gdynia. Choć tak odległy, dobrze go słyszymy. A wiatr wbrew prognozie zamiera. Wstajemy wczesnym rankiem i wypływamy jak najprędzej. Mamry nie zdążyły się rozhuśtać. Po dwóch godzinach jesteśmy w Mamerkach. Ładne miejsce na biwak, ale nie wszystkim się podoba. Korzon kręci nosem, że drogo, za wszystko trzeba płacić, za dobicie, za toaletę, za prysznic, ale gdy informuję go, że w cenie postawienia namiotu ma wszystkie te luksusy, natychmiast oświadcza, że biwak jest bardzo dobry. Jurek jest drugim malkontentem. Płyńmy na Węgorapę, przekonuje. Przecież jest tak wcześnie, jaki ma sens rozbijanie namiotu o dziesiątej. Okazuje się jednak, że w Mamerkach można popróbować za darmo pływania katamaranem. Jurek uczył się żeglowania przed 50 laty na Święcajtach, ale katamaranem nie pływał nigdy. Korzysta teraz z okazji i biwak staje się nagle rewelacyjny.

W Mamerkach w latach 1941 - 1945 znajdowała się kwatera główna niemieckiego Oberkommando des Heeres –Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych. Z niewiadomych przyczyn nie wysadzono jej w powietrze, w przeciwieństwie do nieodległej kwatery Hitlera w Gierłoży. Dzięki temu można obejrzeć olbrzymie schrony o żelbetowych ścianach grubości 6 metrów, o ścianach pokrytych specjalnym tynkiem z trawy morskiej i betonu, by łatwo mchem i porostami obeszły. Gdy byłem tu w 1998 roku budowle te wyrastały ponad niski lasek niczym piramidy Majów nad dżunglę Jukatanu. Drzewa jednak urosły i nie ma już takiego wrażenia.

W części zespołu utworzono muzeum. Nic ciekawego, cena biletów nie przystaje do zawartości, z żalem oświadcza Alinka. Czemu tak w tym kraju bywa, że płaci się niemałe pieniądze, by zobaczyć dwa krzesła albo zardzewiały karabin? Zdecydowanie ciekawiej jest uzbroić się w latarkę i spenetrować te wnętrza, których nie udostępniono.

W Mamerkach od jeziora Mamry odchodzi na zachód Kanał Mazurski. Miał być dopełnieniem systemu dróg wodnych Prus Wschodnich, ale go nie dokończono.

Idea stworzenia takiego systemu chodziła po głowie już wielkiemu mistrzowi Zakonu Krzyżackiego Winrichowi von Kniprode, który w 1379 roku odbył łodzią podróż rekonesansową z Węgorzewa na Niegocin, a następnie z Rynu do Pisza, skąd Pisą, Narwią i Wisłą dotarł do Malborka. Pierwsze kanały łączące ze sobą jeziora, należące do dwóch różnych dorzeczy Pregoły i Wisły, zaczęły powstawać jednak dopiero w 1765 roku. System dróg żeglownych, jaki znamy, przybrał obecną postać w połowie XIX wieku; 3 września 1856 roku pokonał go pierwszy parowiec Masovia z królem Prus Fryderykiem Wilhelmem na pokładzie. Wtedy też wytyczono trasę szlaku łączącego jezioro Mamry z rzeką Łyną i Bałtykiem – Kanału Mazurskiego. Jego budowę rozpoczęto w 1911 roku i w 1940 był bliski ukończenia. Wojna i będąca jej konsekwencją zmiana granic budowę zatrzymały.

Leszek z Gosią idą pieszo do odległej o kilka kilometrów od Mamerek pierwszej z 10 śluz Kanału Mazurskiego – śluzy Leśniewo. Po powrocie relacjonują, że aby dotrzeć do niej wodą, trzeba dokonać dwóch przenosek, przez groblę i jaz. Lepiej więc zostawić kajak na przenosce i dalej iść pieszo, zwłaszcza, że i tak do śluzy nie wpłyniemy. Korzystamy z tej rady. Warto: idąc wzdłuż kanału widać, jak olbrzymią pracę wykonano budując go. Wiedzie on bowiem nasypem wysoko nad otaczającym terenem, obecnie dzikim, podmokłym lasem. Śluza też robi duże wrażenie. Ogromna ilość betonu, jeszcze nie obsypana ziemią, wykorzystywana jest obecnie na park linowy. O historii przypomina tylko ślad po hitlerowskiej gapie nad otworem dolnej głowy.

Wieczorem przy ognisku śpiewamy przy gitarze.

Na Mazury, Mazury, Mazury,
popłyniemy tą łajbą z tektury…
Słowa piosenki biegną nad jeziora.

Gdzie były buty do chodzenia po wodzie?

Adam i Ewa po opuszczeniu Raju zwiedzali Ziemię. W pewnym miejscu Adam stanął nad rzeką i krzyknął: Węgorz, Ewo! I w tym miejscu powstało Węgorzewo.

Tak nazwę miasta objaśnił mi bosman przystani w Mamerkach.

Opuszczamy Mamry gnani sprzyjającym wiatrem i skanalizowaną Węgorapą osiągamy Węgorzewo. Postój na zakupy. Przypominam sobie rok 1983 i wyprawę znad Sapiny do Węgorzewa za chlebem. Rzucili go w południe, ale sprzedawali tylko po jednym bochenku na osobę. Naszym zadaniem było dokonać zakupów dla całego spływu. Wciskałem się do kolejki kilkakroć, to w kapeluszu, to bez kapelusza, to w okularach, to bez, zanim się współstacze nie zorientowali, że dzieje się jakiś przekręt. Ale kilka chlebów więcej kupiliśmy…

Obecnie sklepy w Węgorzewie są dobrze zaopatrzone, ale miasteczko się nie zmieniło. Jest jakieś nieatrakcyjne, tynk kruszy się ze ścian, smutne, jakby już poza główną drogą.

Przy ostatnim moście w mieście jest węgornia (tak mawiają miejscowi), a ściślej ujęcie wody do hodowli ryb. Przenoska: dość strome wyciąganie kajaków, 100 metrów bitą drogą (na szczęście brama na teren węgorni jest otwarta) i spuszczanie kajaków po skarpie do płytkiej tu rzeki. Przeprawienie naszych 12 kajaków mimo użycia wózka zajmuje nam prawie dwie godziny. Zapakowane kajaki to ciężki kawałek chleba. Jest w nich przecież wszystko, co tylko może być przydatne na biwaku. Potrzebna jest do tego czysta żywa siła nieskażona intelektem, jak mawia Piotr, a na niej jakoś nam zbywa.

Kanał, którym dotąd płynęliśmy, łączy się z rzeką i robi się głęboko, czasem na ponad długość wiosła, leniwie i sielsko. Trzciny i łąki na brzegach, piasek na dnie, woda tak czysta, ławice ryb tak gęste, że zachwycające. Bartek zauważa pod sobą kierownicę od syrenki, stara się ją podjąć wiosłem, lecz bez skutku. Wyskakuję z kajaka po pas do wody i stopą kierownicę wydobywam. Odtąd Bartek wiezie ją z dumą, osadzoną na dziobnicy.

Zatrzymujemy się na noc w Stulichach na łące u chłopa. Przynosi nam mleko i jaja, i zapłaty nie chce. Z trudem wciskamy mu trochę grosza, bo widać, że w dostatek nie opływa.

Wynosimy rzeczy na ląd, gdy dopływa jako ostatni Leszek. Wyciągnijcie mnie, bo nie mogę wchodzić do wody, prosi.

Co się stało? Idąc do kajaka wszedł boso do rzeki i rozciął stopę o rozbitą butelkę. Krew tryskała strugą. Na szczęście zachował przytomność umysłu, zatelefonował na 112 i bardzo szybko nadjechała karetka pogotowia. Ratownicy opatrzyli ranę profesjonalnie. Proponowali, że zabiorą go na szycie rany do szpitala do Giżycka. A odwieziecie mnie? Tego nie możemy zrobić. Więc nie jadę. I Leszek popłynął w ślad za nami.

A gdzie miałeś buty do chodzenia po wodzie, pytamy.

Miałem je w kajaku.

Ujemna strona zielonej energii

Rano do Stulichów przyjeżdża obwoźny sklep. Bartek wyrusza na wyczekiwanie i zostaje poczęstowany przez gospodarza spirytusem przemycanym z Rosji. Dobrze, że sklep nadjeżdża, bo by Bartek żywy z tego czekania nie wrócił.

Odpływamy żegnani przez właściciela łąki i jego dwa psy. Psy bardzo chciały zaprzyjaźnić się z naszą Szeklą, ale Prezesi jej dobrze pilnowali i do zbliżenia nie doszło.

W okolicach Wężówka Węgorapa przyspiesza i od razu wychodzi na jaw, że nie jest zasobna w wodę. Pojawiają się kamieniste mielizny, wymagające holowania zwłaszcza naszych „gumiaczków”, jak pieszczotliwie nazywa składaki Mastal. Na brzegach wyrastają drzewa, może nie las, ale zadrzewienie dość obfite. Jest też kilka pni w nurcie wymagających przeciągania lub przepychania łódek. To Jar Węgorapy. Spotykamy tam samotny kajak, pierwszy obcy kajak od tygodnia. W tym spotkaniu jest palec Boży. Razem osiągamy rozlewiska przed elektrownią w Ołowniku. Wysiadamy przed przenoską i okazuje się, że w rzece poniżej nie ma wody. Pojawia się tylko, gdy pracuje elektrownia. A kiedy pracuje, nie wiadomo, nie ma się kogo zapytać, bo to elektrownia bezobsługowa. Znajdujemy z Bartkiem sołtysa. Mieszka z rodziną na trzecim piętrze popegeerowskiego bloku, pachnie trawionym piwem. Zgadza się, byśmy rozbili namioty na gruncie gminnym nad rzeką poniżej elektrowni. Wracamy z tą wieścią do reszty grupy. która w międzyczasie zgadała się z załogą obcego kajaka. Ma po nich przybyć transport. No i przybywa kobietka samochodem z relingami, zagadujemy, jej syn ma busika i przyczepkę kajakową, może nas gdzieś przewieźć. Może nad jezioro? Nie uśmiecha się nam biwak w centrum wsi, w towarzystwie znudzonej młodzieży szukającej przygód i z grupką miejscowych pijaczków na karku, bez realnej perspektywy dalszego płynięcia. Kobietka proponuje kemping nad jeziorem Święcajty, jej syn Karol ma tam szkółkę sportów wodnych. Zgadzamy się. Wracamy nad jeziora. Zaraz.

Promuje się teraz zieloną odnawialną energię, elektrownie wodne, wiatrowe, panele słoneczne. Jaki to ma jednak sens, jeśli korzystanie z takiej energii jest równoznaczne z degradacją ekosystemu, tak jak w Węgorapie poniżej Ołownika. Trudno mi wyobrazić sobie jakość życia ryb w rzece jedynie okresowo zasilanej w wodę. Skazane są na zagładę. Co myślą ludzie, mieszkający nad rzeką, którą teraz miewają tylko okresowo? Nie mówiąc o kajakarzach, którym szlak się urwał.

Nie znamy dnia ani godziny

Wracamy do szarej rzeczywistości. Powrót do Włocławka byłby zwykłym takim sobie nużącym powrotem, gdyby nie burza. Nadchodzi od strony Bobrownik i wypuszcza spod siebie huragan. Na szosę lecą gałęzie, konary, drzewa. Dostajemy w dach i zatrzymujemy się. Rozbite okno wypada, drogę zarzuca ruchoma gęstwa gałęzi. Widok lecących poziomo gałęzi grubości uda – nie do zapomnienia. Jadące z naprzeciwka samochody wycofują się. Poboczem przedzieramy się nad gałęziami, mniejsza o zderzak i podwozie. Wreszcie teren bez drzew w skrajni. Nawałnica trwa krótko, ludzie cali, na szczęście.

W położonej między Toruniem a Lipnem wsi Zawały wichura uszkadza tego dnia 40 domów.

Nie znamy dnia ani godziny.

Spływ w pigułce

Termin spływu: 10 – 19 lipca 2015

Wielkie Jeziora Mazurskie:
najpiękniejszy i najbardziej zróżnicowany pojezierny teren w Polsce; można go pokonywać w wielu wariantach; użytkowane są głównie przez żeglarzy i bywa tu naprawdę tłoczno, zwłaszcza w okresie wakacji na głównym szlaku połączonym kanałami tj. Węgorzewo – Giżycko – Mikołajki – Ruciane Nida; znaleźć można jednak tu też trasy dla jachtów trudniej dostępne, takie jak jeziora Ublik, Bawełno i Wojnowo czy też rzeka Sapina i w związku tym niemal nie uczęszczane; jeziora dla kajaków mogą być niebezpieczne z powodu powstającej na nich wysokiej fali

odcinek przepłynięty: jez. Ublik Mały – Węgorzewo (52 km)

Węgorapa:
mało uczęszczana rzeka o różnych obliczach: w Węgorzewie skanalizowana, dalej łąkowa, za Wężówkiem tworzy przełom zwany Jarem Węgorapy; poniżej Ołownika spływanie zależne od stanu wody i pracy elektrowni; przeszkody stałe to przenoska przy stawach rybnych w Węgorzewie, jaz za Maćkami (przepłynęliśmy pod podniesionymi stawidłami), elektrownia w Ołowniku; można nią pływać od jez. Mamry do Mieduniszek (40 km)

odcinek przepłynięty: jez. Mamry – Ołownik (26 km)

Sprzęt i organizacja spływu

Opisany spływ zorganizował Włocławski Klub Wodniaków PTTK. Pływaliśmy własnymi kajakami ze sprzętem biwakowym. Można też wynająć kajaki wraz z transportem np. w Giżycku lub Węgorzewie. Nad jeziorami wystarczająca ilość płatnych pól namiotowych. Nad Węgorapą wyznaczonych pól brak.

Autor: Tomasz Andrzej Krajewski