wiosenny spływ kajakowy
Lubię pływać dużymi rzekami. Czuje się wtedy przestrzeń. Małe rzeki są kameralne i obserwuje się szczegóły, na dużych ogląda się krajobrazy.
Minął rok i oto znów znaleźliśmy się koło stanicy WOPR w Nowym Mieście nad Wartą, w miejscu, w którym zakończyliśmy poprzednie Marianki. Był 28 kwietnia 2007. Po ochrzczeniu dwóch nowych łódek, kanadyjki Rafała i kajaka Marka i Agaty, w obu przypadkach dzieł naszego znamienitego kolegi szkutnika Kazika, zeszliśmy na rzekę. Woda była o metr niższa, ale Warta tak samo urokliwa pośród świeżej zieleni. Zabiwakowaliśmy przed Śremem, po ponad 20 kilometrach. Rafał rozpalił ognisko i trochę przy nim posiedzieliśmy, choć wiatr rozdmuchiwał iskry, szamotał namiotami i wydawało się nawet przez chwilę, że trzeba będzie ogień zgasić.
Marianki to spływ, który Włocławski Klub Wodniaków organizuje na przełomie kwietnia i maja nieprzerwanie od spływu Wisłą w 1987 roku. Wówczas spływ zakończył się w Krakowie pod Wawelem, na którym zebrała się manifestacja patriotyczna. Pretekstem była rocznica uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Władze na swobodny przebieg imprezy nie zezwoliły, interweniowała Milicja, a alumni obserwujący zajścia z okien pobliskiego Wawelowi seminarium skandowali: "Ge-sta-po! Ge-sta-po!"
Nazwa "Marianki" powstała niedawno, na Wieprzu w roku 2005. W dniu 30 kwietnia przypadają imieniny Mariana, i tak się składa, że począwszy od historycznego pierwszego spływu w 1987 roku w spływach wiosennych uczestniczy i niepoślednią rolę odgrywa nieprzeciętnej urody osobnik zwący się Marian, dla przyjaciół - Wuja. On to w Zwierzyńcu będąc zaproponował, by corocznemu wiosennemu wydarzeniu kajakowemu nadać nazwę od własnego imienia, co się nader łatwo przyjęło.
W Śremie dołączyli do nas Kasia i Martin. Wzbogaceni w siły, popłynęliśmy do Rogalina rzeką inną niż dotąd: wietrzną i chłodną. Rogalin to pałac Raczyńskich z kolekcją polskiego malarstwa, kościół wzniesiony w stylu antycznym, ogród geometryczny i skupiska starych dębów. Dąb to popularne drzewo nad Wartą. Wiele ich widziałem i dęby rogalińskie nie wywarły na mnie takiego wrażenia jak na Wyczółkowskim, który je namiętnie malował.
O świcie nad Wartą wędrowała druga rzeka - mgły, a srebrzysty nalot szronu chrzęścił na łące i na namiotach. Wypłynęliśmy po dziesiątej, gdy słońce rozgrzało powietrze i ręce już nie grabiały. W Puszczykowie odwiedziłem z Prezesem muzeum Arkadego Fiedlera, podróżnika i pisarza, którego książki wielekroć czytałem. Był popularyzatorem kajakarstwa w Polsce w okresie międzywojennym, można więc powiedzieć, że odwiedziliśmy miejsce, gdzie dawniej żył nasz po wiośle kolega. W Poznaniu zaszliśmy tylko na Ostrów Tumski do katedry. Niestety, miasto Poznań jak większość miast w Polsce odwróconych jest do rzeki plecami. Nie ma nad Wartą żadnej knajpki, żadnego ciągu spacerowego, do sklepu musiałem maszerować osiem minut. Mostami tylko miasto rzekę dotyka.
Szukaliśmy potem biwaku. Znaleźliśmy go naprzeciw Czerwonaka, na łączce przy lesie. Zapadł zmrok, gdy kończyliśmy obiadokolację. Już w ciemności przystąpiliśmy do składania życzeń Wujowi Marianowi. Marian wyciągnął miodówkę, Rafał rozpalił ognisko i przy nim śpiewaliśmy, a noc stawała się coraz chłodniejsza. Przywędrował z niej mężczyzna ze strzelbą i w mundurze, zwrócił uwagę, by nie palić ognia z powodu suszy. Posłuchaliśmy, ograniczając ognisko do żaru. Odważny był, że naszą bandę widząc, nie wahał się podejść.
Mijały kolejne zimne dni i kolejne etapy. W Miękowie natknęliśmy się na relikt przeszłości, ruinę żurawia, połączonego napowietrzną rampą ze spichrzem. Oczodołami okien patrzył na żeglowny szlak Warty, którym od lat nie płynęła barka. Na postoju w Owińskach dogonili nas Ewa i Bartek. Rankiem wystartowali z Poznania. Przy sklepie dopatoczył się do Prezesa autochton żebrzący na piwo. Dostał dwa złote; opowiedział, że rusztowania wewnątrz kościoła pocysterskiego zestawiono w celu remontu kopuły, uszkodzonej przez tornado rok wcześniej.
Spływaliśmy rzeką o zalesionych, czasem pokrytych polami brzegach, wiosłując, tratwując, wysiadając. "Przez cały rok nie naśmieję się tyle, co tutaj. A napływam się tylko tyle, ile trzeba, by do brzegu dobić na sikanie" - stwierdził Kazik. Płoszyliśmy stada łabędzi i samotnie czatujące na rybę czaple. Promy i mosty były naszymi punktami orientacyjnymi. Wieczorami rozkładaliśmy obozy na łąkach, patrzyliśmy na rzekę, rozmawialiśmy. Nocą śpiewaliśmy.
Na kościele w Obornikach gołębie urządziły sobie placyk do gruchania na biało tynkowanych murach i ramionach krucyfiksu. W Obrzycku ceglany ratusz pośród bruku przypomina o czasach, gdy go zbudowano. "Z murowanego ogrodzenia we Wronkach Agata zapamiętała napis: Wronieckiej Amice fani chuligani zawsze wierni zawsze oddani". Rozbrajająca bywa szczerość piłkarskich kibiców.
Poprzednie moje pobyty na Warcie ugruntowały mnie w przekonaniu, że jest ona rzeką dość czystą. Obecny spływ tezę tą wywrócił. Woda za Poznaniem stała się nieprzejrzysta, na kajakach osadziły się obwódki brudu, a zastoiny i muliste brzegi śmierdziały. Kazik uznał, że mył się nie będzie i rano wycierał twarz chusteczką.
Z biwaku przed Sierakowem dotarliśmy podczas wieczornego spaceru do stadniny ogierów. Mieści się ona w zabytkowym zespole dworskim rodziny Leszczyńskich, pośród parku, który z biegiem lat przeistoczył się w sędziwy las. Stadninę założono w 1829 roku i rzeczywiście wygląda szacownie. W Sierakowie warto opuścić Wartę. W muzeum mieszczącym się w odbudowanym skrzydle dawnego zamku Opalińskich wystawione są bogato zdobione sarkofagi, między innymi - sarkofag Krzysztofa Opalińskiego, wojewody poznańskiego, magnata i poety, który postrzegał swój kraj przez pryzmat jego wad. Tak pisał:
"Nierządem Polska stoi - nieźle ktoś powiedział;
Lecz drugi odpowiedział, że nierządem zginie.
Pan Bóg nas ma jak błaznów. I to prawdy blisko,
Że między ludźmi Polak jest Boże igrzysko."
Krzysztof Opaliński pod Ujściem w 1655 roku dowodząc pospolitym ruszeniem skapitulował przed Szwedami i tego samego roku zmarł, "dręczony wyrzutami sumienia", jak zapisał kronikarz. Czy wyrzuty sumienia były rzeczywiste, czy też były wytworem wyobraźni apologety, znającego bieg przyszłych wypadków?
Sarkofagi wydobyto spod posadzki widocznego za dawną fosą wspaniałego renesansowego kościoła w czasie remontu. Znajdują się w nim nagrobki rodziny Opalińskich, można rzec - pomniki wielkości tego rodu. Po obu stronach portalu głównego wmurowano dwa daleko skromniejsze epitafia, sam tekst bez zdobień. Z jednej strony: "Teresa grzesznica prosi o Zdrowaś Maria", z drugiej: "Franciszek grzesznik prosi o westchnienie".
Za Międzychodem pokonaliśmy dwusetny kilometr spływu. Schludny rynek tego miasteczka zdobią stare domy z naczółkowymi dachami i fontanna z figurą rybaka. Na północnej skarpie wieży fary wypatrzeć można cegłę w kształcie ludzkiej twarzy. Podobne maski na romańskim kościele w Inowrocławiu chronić miały wiernych przed demonami.
Ostatni biwak spływu założyliśmy w Wiejcach. Przed nocą pomaszerowałem z częścią grupy, by obejrzeć pałac, widoczny z rzeki. Odrestaurowany, mieści obecnie hotel i restaurację raczej ekskluzywne. Nie przystawaliśmy do wnętrz, przez które przelatują kelnerzy w muszkach i nie weszliśmy. Żaby ze starorzeczy wystąpiły przeciw świerszczom z łąki i obie grupy śpiewacze donośnie grały o zmroku. My zaśpiewaliśmy równie donośnie później, zanim poszliśmy spać.
Piątego maja 2007 dopłynęliśmy do Skwierzyny i tam rozstaliśmy się z rzeką. A kolejne Marianki? Chyba na Wiśle...
Autor: Tomasz Andrzej Krajewski