Porady, ostrzeżenia i wskazówki
Kajakarz to dla wielu taka bestia, która za nic mając wygodę i przyjemność znęca się nad sobą gniotąc cztery litery w niewygodnej łódce i męczy się wiosłując od rana do wieczora bez widocznego celu. Ale wiadomo, jest demokracja, wolna wola, niech robi sobie, co chce. Czasem kajakarz zabierze jednak ze sobą dziecko. Pojawia się wtedy pytanie, czy aby nie należałoby pozbawić go praw rodzicielskich. Takie postępowanie dziecku na pewno zwichruje osobowość...
A tu proszę, nic bardziej błędnego od takiego stanowiska. Spójrzcie, bowiem państwo na to dziecko. Uśmiechnięte, zadowolone... Środowisko wodne jest dla niego bardziej naturalnym środowiskiem niż powietrze, przynajmniej w początkowym okresie życia, w łonie matki. A konieczność wędrowania? Czyż dziecko nie lubi zmieniać otoczenia, poznawać świata i, co najważniejsze, go dotykać? Dzieci nomadów od urodzenia uczestniczą w wędrówkach i nikt z rodziców nie uważa tego za nienormalny stan rzeczy. Człowiek jest bardziej związany z naturą niż to sobie uświadamia, siedząc w ciepłym mieszkaniu i patrząc na otaczający go zewsząd beton miasta. Więcej - jest tej natury częścią. Wobec tego wynaturzeniem jest raczej uniemożliwianie dziecku kontaktu z przyrodą aniżeli zapewnienie mu jak najpełniejszego smakowania wszelkich aspektów Matki Natury.
Wobec tego nie jest pytaniem: czy, ale pytaniem jest: kiedy i w jaki sposób dziecko można zabrać na łódkę, umożliwiającą kontakt z naturalnym środowiskiem człowieka w jeden z najbardziej pełnych sposobów.
Maciej Kleyna zaczynał swoje pływanie w łonie mamy. Rok później, w 1967 roku, w wieku 11 miesięcy uczestniczył w trzytygodniowym spływie Wielkimi Jeziorami Mazurskimi. Płynął łodzią wiosłową z rodzicami. Mama myła mu pupę bezpośrednio w jeziorze, gdy zaszła taka potrzeba, a suszące się pieluchy na linkach wokół obozu były codziennością, podobnie wyprawy po mleko na wieczorną kaszkę do zagrody. Pływa odtąd aż do dziś, a w 1994 i 2004 roku wprowadził w wodniacki świat własne dzieci.
Ja zostałem zabrany na spływ po raz pierwszy w 1977 rok w wieku lat czterech. Płynąłem z tatą jako tzw. majtek na dziobie szlakiem Obry. Przez dwa tygodnie zdarzały się momenty nie rokujące mi świetlanej kajakowej przyszłości. Na jeziorze Lutol chciałem wysiąść, lecz tato wpychał mnie wiosłem pod fartuch składanego kajaka typu Neptun. Mamulka moja, dla której to był również pierwszy spływ, oznajmiła, że była w życiu już na dwóch spływach: pierwszym i ostatnim. Pogoda rzeczywiście była fatalna: przez dłuższy czas padało. Tak się jednak złożyło, że odtąd nie mieliśmy sezonu - ani ja, ani moja mamulka - bez kontaktu z wiosłem.
W 1983 roku na letnim spływie z Kruklina do Rynu nauczyła się chodzić roczna Justyna Rogozińska. Po powrocie ze spływu chodziła w mieście po trawnikach, gdyż nie potrafiła chodzić po twardej nawierzchni. Rok później z jej udziałem zdarzyła się najbardziej niebezpieczna wywrotka w historii klubowych spływów. Miała miejsce na Drawie. Kajak, którym płynęła Justynka wraz z rodzicami, został przyparty przez nurt do drzewa, wywrócony i wessany pod wodę. Justynka została porwana przez rzekę i znalazła się z drugiej strony pnia. Interwencja wuja Mariana, który rzucił się za nią, zawdzięcza być może życie. Ani to, ani parszywa pogoda - aż trzy dni biwakowaliśmy wtedy na poligonie, zatrzymani deszczem - nie spowodowały u Justynki żadnych reperkusji zdrowotnych. Rok później rodzice ponownie wyruszyli wraz z nią na dwutygodniowy spływ.
Jako trzylatek w 1998 roku zaczęła pływanie Jola Kotwasińska. Było to znów w Krainie Wielkich Jezior Mazurskich. Płynęła z rodzicami dwuosobowym składanym kajakiem Tajmień. Trudno było jej czasem wytrzymać całodzienne siedzenie w kajaku, lecz obecnie nie wyobraża sobie pewnie wakacji bez uczestniczenia w dwutygodniowym rodzinnym spływie.
W 2004 roku na wodę wyruszył mój syn, Michał. Miał rok i trzy miesiące, gdy uczestniczyliśmy w czerwcu w Ogólnopolskim Spływie na Bugu, a miesiąc więcej, gdy pokonywał trasę od pochylni po Pojezierze Brodnickie. Spędził wówczas na wodzie osiem dni, cały spływ trwał dwa tygodnie, zaś najdłuższy etap na Drwęcy liczył sobie 35 kilometrów. Płynęliśmy składanym kajakiem Neptun w trójkę: Michał, Moja Żona i ja. Wraz z nami, tak jak w poprzednio wspomnianych przypadkach, kajakiem płynęło nasze wyposażenie biwakowe, jedzenie, pieluchy, mała miska, ubrania, słowem - wszystko, co potrzebne jest dla w miarę komfortowego życia pod namiotem. Pogoda była niezła, nie było silnych upałów, ale także i dłuższych niż kilkugodzinne deszczów.
Opierając się na takich i podobnych doświadczeniach można sformułować kilka tez uogólniających, formułujących odpowiedź na zadane wyżej pytania: kiedy i w jaki sposób.
Wydaje mi się, ze najwcześniejszym okresem dla rozpoczęcia kajakowych wędrówek z dzieckiem jest moment, gdy potrafi się już ono samodzielnie poruszać - to znaczy samo chodzi. Umożliwia mu to aktywne uczestniczenie w życiu obozowym, które dla dziecka jest kwintesencją spływu. Zabawy z innymi dziećmi i dorosłymi, kąpiele, poznawanie roślin i małych owadów, wsadzanie palca do dziur różnego rodzaju w celu sprawdzenia, co w sobie kryją - w tym gniazd os i mrowisk - to to, co daje małemu dziecku największą satysfakcję.
Spływanie jako takie nie jest dla małego dziecka wielką atrakcją. Wiąże się ono z siedzeniem w jednym miejscu, co przez dłuższy czas dla dziecka jest nudne. Dlatego też dziecko, które nie jest jeszcze na tyle rozgarnięte, by stosować się do komend rodziców, zatem w wieku poniżej lat czterech - pięciu, powinno płynąć wraz z dwojgiem osób dorosłych, z których jedno stanowić będzie siłę napędową kajaka a drugie zajmować się dzieckiem, śpiewać mu piosenki, czytać książeczki, pokazywać ciekawe rzeczy w okolicy: ptaki, ważki, nartniki, liście, krowy itp.
Michałek na przykład bardzo ulubił sobie podskakiwanie na kolanach mamy i naśladowanie jazdy na koniku. Korzystne jest takie zorganizowanie płynięcia, aby możliwe było urządzenie przerwy w dowolnym momencie, wyjście z dzieckiem na ląd, przebranie go, zezwolenie mu na rozprostowanie kości i krótką chwilę aktywności na lądzie.
Konieczność płynięcia we troje wymusza zastosowanie odpowiedniego sprzętu. Nie może to być kajak dwukokpitowy. Najlepsze do tego celu wydają się kajak składany i kanadyjka. Są to jednostki stabilne i mają największą pakowność - a zatem oferują najwięcej miejsca dla rodziny z dzieckiem.
Pamiętać należy bowiem że choć dziecko jako takie nie jest duże, to ilość jego bagażu - wraz z pieluchami i innymi rzeczami - jest porównywalna z bagażem osoby dorosłej. Łódka musi być zatem na tyle duża, by zmieściła w sobie bagaże trzech osób, i tak zapakowana, by dla dziecka zapewniała wygodne gniazdko na czas snu. Kołysanie łódki powoduje bowiem, że znaczna część każdego etapu jest przez dziecko przesypiana. Sposób pakowania należy opracować indywidualnie, tak, by zapewnić wszystkim członkom załogi kajaka maksymalną wygodę. Nie powinno dojść do sytuacji, gdy jedynym możliwym sposobem płynięcia jest trzymanie dziecka na kolanach przez matkę.
Pływanie z bagażami jest najpełniejszym rodzajem spływu kajakowego. Umożliwia biwakowanie w miejscach, do których nie mają dostępu inni, i elastyczne dopasowywanie programu wędrówki do warunków. W przypadku dziecka ma to swój istotny sens, gdyż umożliwia biwak w każdym miejscu, nie zmusza np. do kilkugodzinnego wiosłowania na miejsce wyznaczonego uprzednio biwaku pomimo załamania pogody. Zapewnienie sobie maksymalnej niezależności od czynników leżących poza dzieckiem umożliwia dostosowanie przebiegu wędrówki w koniecznych przypadkach do jego potrzeb, maluch na spływie staje się bowiem determinantem zaskakująco wielu poczynań.
Zaznaczyć tu trzeba, że obecność dziecka na spływie powoduje konieczność dostosowania się do niego nie tylko rodziców, ale także innych uczestników spływu. Na spływ z dzieckiem należy się bowiem wybrać w więcej niż jeden kajak, aby zapewnić asekurację drugiej jednostki. Najlepiej wybrać się w większej grupie przyjaciół, którzy potrafią dostosować swe poczynania w razie potrzeby do wymagań dziecka i zajmą się czasem nim na biwaku. Im więcej par oczu obserwuje dziecko, tym jest bezpieczniej.
Obecność dziecka jest też ważkim czynnikiem przy wyborze trasy spływu. Zasadą jest, że trasa ta powinna prowadzić takimi rzekami i jeziorami, na których w ocenie rodziców nie powinna przydarzyć się żadna niebezpieczna sytuacja. Wiąże się to z obiektywnymi umiejętnościami osób płynących z dzieckiem.
Tak więc osoby, które pewnie czują się na górskich rzekach i nie wywracają się na Dunajcu, mogą zabrać dziecko na dowolną nizinną rzekę.
Osoby, które nie potrafią bez problemu przepłynąć Brdy, powinny z dzieckiem zaczynać od niewielkich jezior i rzek o niezbyt silnym nurcie i niewielu przeszkodach, takich jak Łaźna Struga czy Narew.
Osoby, które nie pływały kajakiem, nie powinny zaczynać pływania od pływania z dzieckiem - i to na żadnej wodzie. Najpierw niech na własnej skórze doświadczą, czym jest kajakarstwo. Niedoświadczeni potrafią przecież wywrócić się nawet gdy nie ma przeszkód, na przykład przy wsiadaniu do kajaka.
Mimo tego, że dziecko powinno cały czas płynąć w kamizelce ratunkowej (a nie asekuracyjnej!), należy unikać możliwości wywrotki.
Wybierając trasę, należy unikać szlaków o dużej ilości zwalonych drzew, zarastających trzciną na dłuższych odcinkach czy w inny podobny sposób uciążliwych. Wysiadanie z kajaka na nurcie z dzieckiem jest zawsze niebezpieczne, jedna osoba musi bowiem odebrać dziecko z brzegu - a czasem może się zdarzyć, że i z drzewa, a druga, siedząca w łódce, musi je podać. Łatwo zauważyć, że w tym czasie nie ma osoby mogącej przytrzymać kajak.
Przeszkody stałe w postaci budowli wodnych nie są już tak niebezpieczne. Wymagają może uciążliwego noszenia kajaków, ale w tym przecież dziecko nie uczestniczy, lecz operacji tej się jedynie przygląda.
Aż do ukończenia 8-10 lat dziecko na spływie - jeśli chodzi o tę jego część, która polega na pokonywaniu trasy kajakiem - jest jego biernym uczestnikiem. Musi upłynąć tyle lat, by można było mu powierzyć pewne czynności, związane na przykład z przytrzymywaniem kajaka, noszeniem drobnych pakunków na przenoskach, jak też, by jego wiosłowanie stało się bardziej pomocą dla dorosłego niż przeszkodą.
Najważniejszy dla dziecka na spływie jest biwak. W związku z tym późna wiosna i lato są jedynymi porami roku, gdy można zabrać je na wodę. Tylko one gwarantują względnie ciepłe noce i odpowiednią pogodę. Spanie w namiocie, gry i zabawy towarzyskie, ogniska, śpiewy, buszowanie po łące i po lesie, kąpiele, struganie łódek z kory - to jest to, co dziecko zapamiętuje najbardziej.
Udział w spływie sprzyja socjalizacji dziecka, ukazuje mu wartość współpracy i przyjaźni, uczy je przestawania z osobami w różnym wieku, samodzielności i odpowiedzialności. Spływ jako grupa ludzi jest bowiem miniaturą społeczeństwa, którą można obserwować i uczyć się różnorodności zachowań społecznych na jej przykładzie. Trasa, otoczenie i pogoda stawiają bowiem tę grupę wobec różnych nie przewidzianych sytuacji, czasem śmiesznych, czasem groźnych.
Grupa ta, której funkcjonowanie opiera się na więziach przyjacielskich, z reguły zachowa się w takich sytuacjach właściwie z punktu widzenia obowiązującego w danej społeczności wzorca kulturowego, co wywrzeć powinno stosowny wpływ na osobowość dziecka.
Na zakończenie warto wspomnieć o kilku technicznych aspektach spływu związanych z pogodą. Będąc z dzieckiem należy zapewnić mu należytą ochronę przed deszczem i przed słońcem. O ile ochrona przed deszczem nie nastręcza większych problemów, wystarczy dobry antydeszcz w postaci np. gumowanej kurteczki, spodenki z ortalionu, kaloszki, parasolka, o tyle ochrona przed słońcem jest bardziej skomplikowana.
Krem przeciwsłoneczny z filtrem UV, czapeczka z szerokim rondem, przewiewne ciuszki z długim rękawkiem - to podstawowe wyposażenie. Warto pomyśleć też o zabraniu dużej parasolki jako źródła cienia, w nawet o wykonaniu mocowanego do kajaka baldachimu na rurkach aluminiowych lub z włókna szklanego, zacieniającego kokpit. Baldachim taki używany być może jedynie na szlakach nie wiążących się z pływaniem pod krzakami lub drzewami - na dużych rzekach i jeziorach.
Oprócz zapewnienia cienia ważna jest też ochrona oczu dziecka przed światłem słonecznym. Małe dzieci nie noszą okularów przeciwsłonecznych, zaś silne światło słoneczne spotęgowane odbiciem od wody może powodować stany zapalne i schorzenia, np. zapalenie spojówek. Najbezpieczniej zatem jest nie pływać w upały, zwłaszcza, gdy słońce jest w zenicie. Na wszelki wypadek należy zabrać możliwie dobrze wyposażoną - nie tylko na wypadek dolegliwości związanych z pogodą - apteczkę.
Teraz już tylko pozostaje podjąć decyzję. Argumenty przemawiają za udziałem dziecka w spływie - będzie to dla niego z pewnością ekscytującym wydarzeniem. Rodzice również będą mogli kontynuować taki tryb spędzania wolnego czasu, do jakiego przywykli. Zatem - baczność! Dziecko na pokładzie! Z gotowością i czujnością podniesionymi o jeden stopień w stosunku do tego, z jakimi wyruszalibyście na wodę bez małego obywatela, odbijajcie od brzegu; co przyniesie przyszłość, dopiero się okaże.
Autor: Tomasz Andrzej Krajewski